Zgodnie z obietnicą dzisiaj dwie
rekomendacje na przyjemnie spędzony czas w wolne wakacyjne lub urlopowe
popołudnie.
Obydwie uważam za pozycje dostarczające dobrej rozrywki, czyta się
je błyskawicznie i z ogromną przyjemnością. ROZ-RYW-KI. Także nie oczekujcie
intelektualnej stymulacji, choć muszę przyznać, że i jedna i druga są
niesamowicie oryginalne pod różnymi względami.
Spis treści zawiera więc dwie pozycje - 'Żona Podróżnika w Czasie'
oraz 'Pięćdziesiąt twarzy Greya' (Fifty Shades of Grey)
Pierwsza opcja (dla spokojnych)
Audrey Niffenegger- Żona Podróżnika w Czasie
Henry urodził się z zaburzeniem
genetycznym, które sprawia, że przenosi się w czasie (częściej w przeszłość niż
przyszłość) w najmniej spodziewanych momentach. Podczas jednej ze swoich
podróży, dorosły już Henry spotyka swoją sześcioletnią wówczas żonę. To właśnie
wtedy, a nie kiedy faktycznie poznają się w dla nich rzeczywistym czasie (kiedy
Clare miała 20 lat, a Henry 28), rozpoczyna się ich fascynująca przyjaźń i
miłość.
Historia
podzielona jest na rozdziały w niekonwencjonalny sposób- śledząc podróże
Henrego. Podsłuchujemy więc rozmowy jedenastoletniej Clare i siwiejącego
Henrego, jak Clare traci dziewictwo z przybyszem z przyszłości, zachodzi w ciążę
z młodszą wersją własnego męża.
Niby
historia miłosna ale jakaś inna. Powolna ale nie nudna.
Z lekkim
sercem polecam tę książkę, bo wiem, że jeśli ją przeczytacie, to albo uznacie za
rewelacyjną, albo za po prostu ok… nie wyobrażam sobie, żeby ktoś ją odłożył i
powiedział ‘ to najgorsze ścierwo jakie
miałem w ręku’.
Nie wiem co więcej o niej napisać, po trosze dlatego, że chcę od
razu przystąpić do pisania o drugiej pozycji. Dużo bardziej kontrowersyjnej niż
'Żona podróżnika w czasie'. Jeśli szukacie fajnej lekturki i nieco mniej
konwencjonalnej historii miłosnej to powinniście po nią sięgnąć. Chłopcy też,
bo to wcale nie jest romansidło dla bab.
Wiem, że są różne tłumaczenia, więc jeśli natkniecie się na
'Zaklęci w czasie', czy 'Miłość ponad czasem' gdzieś na półce to prawdopodobnie
mówimy o tej samej historii.
No ale! NO ALE!!!
Druga opcja (dla ciekawskich)
E.L. James- Pięćdziesiąt Twarzy Greya
(Fifty Shades of Grey)
Otóż jak byłam w podróży i czytałam moja 'Żonę...' inni ludzie
(zwłaszcza dziewczyny) zaczytywali się (i to dosłownie prawie wszystkie
dziewczyny z książką) w pozycji o ładnie, poważnie wyglądającej okładce
zaprojektowanej w odcieniach szarości o tytule: 'Fifty Shades of Grey'. Jedno z
polskich tłumaczeń nosi tytuł ' Pięćdziesiąt Odcieni Szarości'. W Empiku
książka dostępna jest pod nazwą ' Pięćdziesiąt twarzy Greya'. I wcale nie jest
droga, jakieś 35 zł ( na razie dostępna tylko w przedsprzedaży).
Ale wróćmy do konkretów.
Na promie, w autobusach, na plaży- każdy ( a raczej każda) czytał
tę książkę. Było to dla mnie o tyle dziwne, o ile zazwyczaj jestem na bieżąco z
najnowszymi bestsellerami, a ostatni raz kiedy widziałam takie ilości ludzi
czytających jedną lekturę w tym samym czasie był prawdopodobnie to premierze
ostatniej części 'Harrego Pottera', albo w okolicach kolejnych premier 'Zmierzchu'.
Okładka książki serio zrobiła na mnie wrażenie.
Wrażenie jakiejś poważnej historii, lekko inspirującej, może
trochę szokującej... W każdym bądź razie serio dobrej lektury. Zwłaszcza, że
ten tytuł 'Fifty Shades of Grey' też jest dość tajemniczy. Mamy czarny, mamy
biały; dwa końce spektrum. Wydawało mi się, że w książce przeczytamy o tym, co
jest pomiędzy, może gdzieś na granicy między oczywistym a nieoczywistym. Między
czarnym a białym i to na pięćdziesiąt sposobów.
Polski tytuł jest dość bardziej oczywisty, bo od razu wiemy, że
Grey to osoba. Cała zabawa zepsuta.
No więc takie miałam wyobrażenie o tej
tajemniczej książce w której zaczytywali się wszyscy naokoło. Wyobrażenie
wykształcone na podstawie okładki i tytułu. Mówią, że książki nie należy
oceniać po okładce... i mają rację.
Długo nie musiano mnie namawiać na lotnisku,
kiedy zobaczyłam całą ścianę wyłożoną szarymi okładkami ze srebrnym krawatem.
Natychmiast kupiłam kopię, a że miałam szesnaście godzin do zabicia w samolocie
natychmiast oddałam się lekturze.
Przez pierwsze paręnaście stron żałowałam zakupu. Jest Ana-
nieśmiała studentka, szara, niewinna myszka o nieprzeciętnej inteligencji i
jest Christian Grey- młody, NIEZIEMSKO
przystojny BILIONER z tajemniczą
przeszłością i potrzebą kontrolowania wszystkiego i wszystkich. Brzmi znajomo?
No właśnie. Siedząc w fotelu byłam serio zawiedziona. Nie miałam ochoty na
kolejny 'Zmierzch'. Co więcej, miałam niepokojące przeczucie, że w następnym
rozdziale okaże się, że Christian jest wilkołakiem albo innym takim. W dodatku
książka napisana jest podobnym do 'Zmierzchu' językiem- bardzo uproszczonym, z
prostymi dialogami zakrawającymi o banalne 'cliche'.
Tutaj ponownie boję się, że tłumaczenie może jeszcze dodatkowo
popsuć i tak mierną już konstrukcję zdań. Spójrzmy chociaż na sam tytuł. 'Fifty
Shades of Grey' nie jest aż tak dosłowny jak ' Pięćdziesiąt twarzy Greya'.
Ponownie, jak w przypadku 'The Beach' polecam przeczytanie książki w oryginale.
Jest to świetna metoda szlifowania języka, a sam tekst też nie jest zbytnio
literacki więc powinien być łatwy do zrozumienia.
No więc już miałam odkładać książkę na bok i obejrzeć jakiś film z
samolotowego menu kiedy się ZACZĘŁO.
Co się okazało, Christian nie jest wampirem.
Christian jest fascynatem BDSM. Tak właśnie.
Kocha seks z zabawkami, przywiązywanie do łóżka, pejcze i tego
typu akcesoria. Christian nie szuka dziewczyny. Szuka kobiety która będzie
spełniała wszystkie jego sypialniane zachcianki. Nie interesuje go miłość,
trzymanie za ręce i romantyczne śniadanka w łóżku. Interesuje go DOMINACJA.
Jak się można łatwo domyślić, Christian
kompletnie oszalał na punkcie Any. Gdy są razem, przystojny Christian nie jest
sobą. Wszystkie granice- mury które wokół siebie i swojego życia uczuciowego
zbudował zdają się roztrzaskiwać o to niezwykle silne uczucie które zawładnęło
nim od środka. To mu się nigdy wcześniej nie przydarzyło! O losie!
Nie muszę dodawać, że Ana jest
niedoświadczoną, dwudziesto-kilku letnią dziewicą
O samej historii
wiele więcej nie będę pisać, bo w sumie nie ma co pisać. Miłość. Trochę
szczęśliwa trochę nie. Z resztą wydaje mi się, że ta książka nie jest o
miłości. Jej głównym celem jest SEKSSSSS.
Co drugą stronę autorka raczy nas BARDZO szczegółowym opisem scen
seksualnych odbywających się w najrozmaitszych miejscach, uwzględniając pokój
przystosowany do zabaw BDSM w domu u Christiana. I to nie są, zaufajcie mi,
opisy scen miłosnych jakie widzieliście wcześniej. To normalne porno w wersji
pisanej.
Christian zdaje się mieć nieustającą erekcję, a Ana potrójne
orgazmy. Christian pracuje głównie przez telefon i produkuje miliony żeby
mogli sobie latać prywatnym jetem czy tam helikopterem i beztrosko uprawiać
seks. Na tym generalnie polega ta książka, jakby się ktoś pytał.
Zwykła dziewczyna, NIEZIEMSKO przystojny Christian i ROZWALAJĄCY
SYSTEM seks.
Nie polecam czytać w publicznym miejscu bo dla
osoby z bujną wyobraźnią (a zakładam, że większość miłośników książek taką
wyobraźnię ma) to jak oglądanie pornosa między ludźmi. Miałam szczerą nadzieję,
że gruby amerykaniec który siedział obok mnie w samolocie nie wiedział co
czytam. Czułam się mega niezręcznie, choć z drugiej strony nie mogłam tej
książki odłożyć- tak mnie wciągnęła.
Teraz kiedy już ją skończyłam nawet się cieszę, że nie muszę znowu
wracać do tego ich mega satysfakcjonującego i zboczonego seksu. '
Fifty Shades of Grey' to trylogia, ale jestem prawie pewna, że nie
sięgnę po pozostałe dwie książki.
Jak widzicie, moja opinia o tej pozycji nie jest
'oh i ah'. Po co więc o niej piszę?
Uważam, że warto po tę książkę sięgnąć, bo jest to coś nowego na
rynku bestsellerów. Ja czytając ją i te wszystkie mocno erotyczne sceny
zastanawiałam się, czy to na prawdę się dzieje. Czy te napisane mega prostym
językiem opisy to żart czy nie. Bo w mega popularnej fikcji tego po prostu nie
ma. Nie ma aż tyle. To trochę jak odkrywanie nowych miejsc prawda? Jak
zwiedzanie.
Czytając czujemy się trochę jak patrząc na
fascynujące zwierzę w ZOO. Dobrze jest popatrzeć, popstrykać zdjęcia, ale nie
chcemy zabrać go do domu. Nie chcemy hodować tego zwierzaka w salonie. I
czujemy się też trochę winni patrząc, bo to zwierzę powinno biegać po
afrykańskich stepach, z dala od naszych oczu. A jest w klatce, wystawione na
widok publiczny.
POLECAM!!!