Jak do tej pory, nie zebrałam zbyt wielu pochlebnych recenzji, często słyszę słowa- nuda, żenada, tandeta.
Boli mnie serce, kiedy tego słucham, bo moim osobistym zdaniem film Spring Breakers to absolutne arcydzieło. W filmie podoba mi się WSZYSTKO, każda scena, każdy dialog, każda piosenka.
Dlaczego?
1. Zacznijmy od kolorów. Przerysowane neonowe żółcie, róże i oranże. Czerń. W połączeniu z muzyką- elektro, pop, britney spears... uczta dla zmysłów.
2. Film jest stworzony trochę jak teledysk. Dziewczyny niewiele się odzywają, często z offa słychać monologi Aliena granego przez genialnego Jamesa Franco (kto pamięta go z płaczliwej roli Tristana w Tristan i Izolda może go nie poznać- ostrzegam). Długie sceny z podłożoną muzyką, ujęcia w zwolnionym tempie.
3. Absurd obecny jest w każdej sekundzie. Nie należy filmu oglądać analizując prawdopodobność zaistniałych sytuacji. To sztuka. Nie reality show. Moja ulubiona scena to zdecydowanie moment w którym James Franco siedzi przy swoim biały fortepianie stojącym przy basenie, nocą, i wygrywa melodyjkę zakrwawionym palcem, brudząc przy tym nieskazitelną biel. W drugiej dłoni trzymając pistolet. No geniusz.
Spring Breakers jest tak słodki jak filmy Disneya i gorzki jak życie w motelu pod Atlantic City. Jest parodią, karykaturą kolorowych filmów dla nastolatek. Wbrew pozorom to nie perły Disneya błyszczą najbardziej. To Alien- gangster, zawadiaka, imprezowicz lśni jak diamenty które nosi w zębach. To postać którą uczymy się kochać.
Nie zdradzając fabuły, czego dowiedziałam się z mojego wywiadu środowiskowego, Spring Breakers można kochać, albo nienawidzić. Polecam obejrzeć- jakieś emocje na pewno w was wzbudzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz