Pages

  • Strona główna
W co się gapić
  • Strona Główna
  • Dokument
  • Fabuła
  • Motywacja
  • Śmieszne
  • Książka
  • Serial
Wiadomo, że nazwisko Głowacki każdy gdzieś tam słyszał. Czy  to od rodziców, czy to z gazet, telewizji, internetu. Coś, że Nowy Jork, że sława, komuna, cenzura, że kopciuszek.
O mniej więcej taka była moja widza na temat Głowackiego zanim się natknęłam na pierwszą (dla mnie) z jego książek. Gdzieś tam jeszcze obok jego nazwiska pojawił się Marek Hłasko, a jak już się pojawił, to nie było zmiłuj musiałam coś przeczytać.
Najpierw siegnęłam po 'Good Night Dżerzi', zaraz po tym jak ktoś na moim fejsbooku ogłosił, że poszukuje osoby która zabrała mu tę książkę i domaga się natychmiastowego zwrotu.
Jak tylko zobaczyłam post wsiadłam w samochód, pojechałam do empiku i zakupiłam egzemplarz. Nie wiem co mnie tak goniło, ale chyba to przekonanie, że jeśli ktoś decyduje się na szukanie książki  na fejsbukowej ścianie, musi być ona na serio niezła.
'Good Night Dżerzi' ( na pewno napiszę kiedyś o niej coś więcej), intrygująca powieść o Jerzym Kosińskim ( ale czy na pewno?), została dość szybko skonsumowana. A, że ja lubię iść z nurtem rzeki, znowu poleciałam do empiku i kupiłam 'Grę' autorstwa bohatera książki Głowackiego- Kosńskiego. Ta znowu mnie nie zachwyciła i choć czytało się dobrze to 'nie poleciłabym jej przyjaciółce'. Koleżance też nie.
Przez chwilę jeszcze błądziłam między pracami to jednego to drugiego, aż w moje ręce wpadła autobiografia przedmiotu dzisiejszych dywagacji.


Janusz Głowacki- 'Z Głowy'
Naturalnie nie pisałabym o niej posta na blogu, gdyby mnie nie zachwyciła. Głowacki pisze językiem, który uzależnia. Chce się go słuchać jak świetnego  bajarza, tyle, że on mówi (czy pisze, co za różnica) o własnym życiu. Głowacki opowiada po krótce o swoim dzieciństwie, latach spędzonych w warszawskich kawiarniach artystycznych w towarzystwie nazwisk Żuławski, Grynberg czy Hłasko właśnie. Pisze o karierze w Stanach, przeprowadzkach na Mahattanie i wódce wypitej w ojczyźnie. Wspomina ludzi , którzy stanęli na jego drodze- jednych z sympatią innych gorzka ironią. Pisze o matce, biedzie, sztuce i komunizmie. I jak to Głowacki- robi to w sposób groteskowy, lekko prześmiewczy. Odziera sytuacje z kontekstu aby ukazać ich absurd. I mimo to, absolutnie nie brak mu szczerości.
Nie będę wam tej książki streszczać, bo nie po to została napisana, żeby ją streszczać, ale czytać.
Jeśli macie ochotę poczytać ,więc, o artystycznym życiu, ale takim PRL-owskim, kawiarnianym, lekko brudnym i, jak dla mnie, autentycznie artystycznym to polecam bez mrugnięcia okiem.
Nie, że artysta zawieszony szalik wygolona z boku głowa. Ale artysta rozmowy przy papierosie i prostota przyjemności życia.  Tak.
0
Share
(Dywagacje w pierwszej części posta wyszły nieco przydługie.Jeśli nie macie ochoty na jałową gadkę a konkretną rekomendację- przewińcie w dół do pogrubionego na fioletowo tytułu)

Jałowa gadka:
Panuje takie powszechne przekonanie, że książka (i ogólnie słowo pisane) to forma artystyczna najbardziej intelektualnie 'ważna'. Że czytanie książek to zajęcie dla osób naturalnie inteligentnych, w związku z czym zagłębianie się w lekturze o dobrze poprowadzonej narracji i alegorycznym przesłaniu zapewnia  drogę do intelektualnego zbawienia.
Nie sposób się nie zgodzić, że wielcy pisarze tworzyli, i wciąż tworzą, dzieła tak wybitne, że aż nieprawdopodobne; stworzone w sposób który sugeruje nieziemski, zesłany od Wyższej Siły talent lub długie lata pracy nad tekstem. Jako wielka fanka literatury rosyjskiej mogę jedynie rzucić kilka tytułów ('Mistrz i Małgorzata', 'Bracia Karamazow', 'Lolita'), a pewnie natychmiast zaczaicie o co chodzi.
Książki są, były i będą najpiękniejszą, moim zdaniem, formą przekazywania dorobku kulturowego i naukowego, niech to będzie jasne. Dzisiaj jednak chciałam poruszyć kwestię innej roli książek- moim zdaniem BARDZO niedocenianej.
Zanim jednak przejdę do sedna i pozycji na dziś: zdjęcie ze ściany biblioteki w New Jersey:


(odrobina patosu jeszcze nigdy nikogo nie zabiła.)

O czym było? Aha. Chodzi mi o to, że książki, tak jak głupie filmy, tak jak gazeta 'Cosmopolitan',  tak jak gry na komórce,  mogą również służyć za odmóżdżający czasoumilacz. Tak jak nie ma nic złego w oglądaniu 'Rozmów w Toku' po pracy, tak nie ma też nic złego z czytaniu po pracy 'Zmierzchu'. Jesteśmy zmęczeni, chcemy się po prostu zrelaksować i bez stresu oddać mało męczącej rozrywce.
'Rozmów w Toku' raczej nie można zaliczyć do gatunku poważnych programów publicystycznych. Tematyka odcinków jest raczej luźna (' mam 16 lat i spałam z 200 facetami'), a wtedy kiedy nie jest luźna ('mam dzieci z księdzem') to Ewa prowadzi rozmowę w bardzo casualowy sposób. Widzowi trudno jest uwierzyć w wiarygodność postaci ze względu na bzdury jakie zdarza im się wygadywać, ale ogólne wrażenie jakie program pozostawia jest pozytywne: wydaje nam się, że dowiadujemy się czegoś o życiu innych ludzi i społeczeństwa w ogóle wzbogacając swoje życie o nowe informacje.
Co nie jest prawdą, bo program nie wzbogacił naszego życia w żaden sposób. Dostarczył nam jedynie rozrywki na 50 minut.
Jeśli oglądamy 'Rozmowy w Toku' przez 50 minut nikt nie ma prawa się do nas przyczepić. Jeśli sięgamy na te 50 minut po 'Księżyc w Nowiu' ,na ten przykład,  NIEUCHRONNIE narażamy się na podśmiechujki i mało fajne etykiety.
Bardzo mnie to irytowało kiedy byłam w trakcie czytania Sagi. Długo broniłam się przed sięgnięciem po Zmierzch, przede wszystkim dlatego, że jestem ogromną fanką Harrego Pottera, a w internecie pełno było głosów, że Zmierzch to nowy HP. Denerwowało mnie to, więc trzymałam się od wampirów jak najdalej.
Aż w końcu któregoś dnia moja koleżanka ze studiów dostała na urodzin pierwszą część właśnie. Jako jedna z tych osób, które czytają książki na tyle rzadko, żeby uważać, że jeśli lektury w szkole były nudne, to wszystkie książki muszą być- po prostu mi ją oddała.
I wpadłam. Szczęśliwie dla mnie, że nie byłam w trakcie sesji ani niczego podobnego. Tydzień później zamykałam ostatnią część. Ludzie pytali- co robiłaś w weekend? Czytałam 'Zmierzch'.
I wtedy padało ( bo byłam wtedy w Anglii): 'Oh, Twilight? Ok'. I tyle. A potem już nigdy nie dzwonili.

Czy lektura zmusiła mnie do refleksji? Nie. Za to  świetnie się bawiłam.
Każdy z nas ogląda głupie filmy i seriale w telewizji, po prostu dla relaksu. Czytanie mało ambitnych książek w tym samym celu nie powinno być- a jest- powodem do dyskryminacji. Czytanie Harlequinów też nie powinno.

 Rekomendacja na dziś:

Zbiór opowiadań : Stephen King- Wszystko jest Względne

Nie zaliczałabym Stephena Kinga do autorów pokroju Stephanie Meyer, ale też i nie do autorów pokroju Garcia Marquez-a.

To jeden z tych pisarzy, których moim zdaniem czyta się ciągiem (książka po książce), a potem ma się ich dość na parę lat. Tak jak John Grisham i Harlan Coben. Sekret polega na tym, że świetnie potrafią wciągnąć czytelnika w fabułę, więc kończąc jedną książkę chcemy więcej. Sięgamy po następną i następną ale po czwartej mamy już dość prawników i rozpraw sądowych (Grisham) czy zawikłanych, rodzinnych zbrodni (Coben). Jeśli miałabym wybrać słowa-klucze dla Kinga byłyby to : pick-up, przedmieścia i supermarket. Tak po amerykańsku.

Dlaczego sięgnęłam po 'Wszystko jest Względne'? Bo zobaczyłam w kinie 1408, film o ziomku, który melduje się w hotelu w którym ponoć straszy.  Podchodzi do duchów nieco sceptycznie, jednak to co zastaje  w hotelowym pokoju zmusza go do zmiany nastawienia.

Fabuła nie jest skomplikowana, ale film spodobał mi się na tyle, że postanowiłam sięgnąć do źródła inspiracji scenarzysty. Okazało się, że było nim  opowiadanie Kinga z tomu 'Wszystko jest Względne' właśnie.
Kupiłam książkę i rzuciłam się konkretnie na to jedno opowiadanie. Było mega przeciętne, a poza tym miało tylko 40 stron. A dla osoby, która opowiadania czyta sporadycznie jest to zdecydowanie za mało.
Dzięki Bogu nie wydałam tych 32 złotych na darmo, bo w książce jest jeszcze 13 innych opowiadań różnej długości. Wszystkie oscylują wokół tematyki kryminalno-paranormalnej. Muszę przyznać, że niektóre są BARDZO w porządku.
Niektóre opowiadania faktycznie są mroczne. 'Siostrzyczki z Elurii' magicznie przerażające, przy 'Jeździe na Kuli' biło mi serce i prawie się poryczałam. Kilka z nich czytałam więcej niż dwa razy- ot tak dla zabawy.
Ja generalnie lubię dekadenckie klimaty i złe zakończenia. Happy Endy mnie drażnią, bo zazwyczaj to ich właśnie należy się spodziewać. We 'Wszystko jest względne' panuje zdrowy balans między złem a dobrem z lekką przewagą zła co w literaturze zawsze mnie cieszy.
Sam tytuł jest intrygujący.. 'Wszystko jest względne'. Wszystko czyli co? Granice strachu?


Ogólnie King jest spoko. Idealny do samolotu albo na plażę. Kiedyś  pamiętam musiałam czekać na lotnisku 15 godzin  i od śmierci z nudy uratowało mnie 'Blaze' Kinga. On tę książkę napisał pod pseudonimem Richard Bachman, że niby ta jego wczesna faza twórczości to nie był on tylko jakieś nie wiem.. alter ego.


Na wakacje myślę, że tomik jest tip-top. Żeby za dużo nie czytać, bo to wiadomo wakacje. Wtedy spokojnie czytamy sobie opowiadanko i z czystym sumieniem idziemy na wieczorną imprezę w beach barze.


PS. Byłabym wdzięczna za polecenie dobrej biografii.



0
Share
Lubicie uzależnić się od serialu? Ja też. Problem w tym, że dzięki dobrodziejstwom internetu  łatwo się nimi znudzić. I nawet jak zaczniemy oglądać 'Gotowe na wszystko' od początku to przy szóstym sezonie nie idzie wytrzymać. Już zaczynamy mieć dość Susan czy Paula Younga albo (co gorsza) przejmować ich zachowania.
Ja tak właśnie miałam.
Zaczęłam oglądać 'Gotowe na wszystko' jakoś w październiku zeszłego roku. Teraz jestem na początku ósmego, czyli ostatniego, sezonu. Już trochę się uspokoiłam, ale był taki okres, kiedy oglądałam po parę odcinków dziennie (tak się składa, że było to wtedy kiedy pisałam licencjat- studenci mnie zrozumieją) i zauważyłam, że biję ludzi jak do nich mówię. Zupełnie jak Gabi która notorycznie leje swojego męża Carlosa. Coś mówię i SMACK po ręce. Zupełnie nad tym nie panowałam. Ludzie mówią- nie bij nas, co się z tobą dzieje, czemu nas ciągle bijesz? A ja nie wiedziałam czemu, aż uświadomiłam sobie, że przyszedł czas na odwyk.

Powoli wychodzę na prostą, dziękuję, ale musiałam zacząć szukać nowych seriali bo wiem z doświadczenia, że nie da się napisać licencjatu bez przynajmniej czterech tytułów do oglądania w 'przerwach'. I to nie może być broń Boże film czy książka, to musi być serial. Bo dla spokoju ducha każdego studenta niezbędne jest poczucie bezpieczeństwa, czyli świadomości, że po skończonym odcinku jest więcej.
Jak skończy się film to nie ma przeproś- wracamy do podręczników.A książki? Jak można zaczytywać się w fikcji jeśli mamy cały stos zaległych lektur obowiązkowych? Bez sensu.
A serial? Zwłaszcza taki który już pareśtam sezonów ma a my dopiero zaczynamy? To niezbędnik w życiu każdego studenta.

Dlatego dziś pozwólcie, że przedstawię Wam
GIRLS - serial produkcji HBO.


Girls to 20-30 minutowe odcinki. Kamera śledzi losy czterech dziewczyn które skończyły studia i próbują jakoś dać sobie radę w Nowym Jorku. Naturalnie mieszkają na Brooklyńskim Williamsburgu i gonią marzenia które nie chcą się spełniać.
Jestem pewna, że wielu osobom serial nie przypadnie do gustu ale ja oszalałam z paru względów.
Po pierwsze  byłam i jestem na identycznym etapie w życiu co 'dziewczyny'. Wyprowadziłam się do Londynu jak miałam 19 lat, zamieszkałam ze znajomymi w obskurnym mieszkanku za które musiałam płacić tyle co za apartament w centrum Warszawy. Wszyscy zaczynaliśmy studia na niezłych szkołach i byliśmy przekonani, że zrobimy szalone kariery a w międzyczasie rzuciliśmy się w wir romansów z mniej lub bardziej przypadkowymi ludźmi w poszukiwaniu tego jedynego/ tej jedynej w jedenasto-milionowej społeczności miasta. Trzy lata później zatrzymujesz się i pytasz? No i? Co teraz?
Po drugie uwielbiam niewymuszony dialog. Lubię podsłuchiwać rozmowy bohaterów zamiast ich słuchać. Lubię dowiadywać się o ich osobowości z mimiki twarzy. W 'Girls' wydaje mi się, że dziewczyny mówią dokładnie to, co każdy z nas kiedyś pomyślał. Ponownie (kocham wracać do tego motywu) oglądasz i krzyczysz
' MAM TAK!'
Po trzecie, bohaterki nie są idealne. I nie w sensie, że obżerają się ciastem jak mają depresję ale mimo wszystko zachowują idealną figurę, jak to jest w większości seriali. W większości seriali nawet jak ktoś jest tą 'brzydką postacią' to i tak jest ładniejszy i szczuplejszy niż przeciętny człowiek. W 'Girls' jest inaczej. Hannah, główna bohaterka, jest postury której w telewizji brak. Ma duże uda, kompletny zanik biustu i nieumięśnione, wylewające się ramiona. Nie maluje się i nie potrafi uczesać. Nosi ubrania, które absolutnie nie podkreślają walorów jej figury. I ma dwa podbródki.


Dlatego tak łatwo ją polubić. Przecież my też siedzimy w domu w dresie prawda? Nie chillujemy się na kanapie w szpilkach i obciskających rajtach jak Marysia z M jak Miłość. Siedzimy w dresie z palmą na głowie. I zczajamy znajomych na fejsie umierając z zazdrości.
W ogóle wydaje mi się, że serial nieźle pokazuje logikę dziewczyn ze średniej klasy.
Choć nie jest to serial tylko dla dziewczyn, don't get me wrong. Traktuje o młodych ludziach ogólnie.
Co ciekawsze Hannah  w 'realu' jest twórczynią serialu i osobą odpowiedzialną za scenariusz odcinków.Taki 'fun fact' na koniec.

Generalnie polecam te krótkie seriale HBO. Oni, tak jak ja, bardzo lubią Nowy Jork. Jak znajdziecie chwilę, zerknijcie też na 'How to Make it in America'. Kiedyś naskrobie o nim więcej.

4
Share
Ostatnio na nowo odkryłam dobrodziejstwa wypożyczalni DVD. Jak już zdarzyło mi się wspomnieć po bardzo intensywnych trzech latach nauki i pracy wróciłam w rodzinne strony i oprócz aktywnego szukania źródła zarobku, staram się po prostu nie zwariować.
Wczoraj poszłam więc do wypożyczalni i zgarnęłam trzy filmy o nieznanych mi tytułach.
I wła la!


WYŚNIONE MIŁOŚCI to kanadyjski film młodego aktora i reżysera Xaviera Dolana. Na dobrą sprawę w filmie Dolan jest i aktorem i reżyserem, świetnym i w jednej i drugiej roli.


To kolorowa i eteryczna opowieść o dwójce przyjaciół, którzy  poznają Nico - przebojowego i charyzmatycznego chłopaka. Jednego z tych o których mówisz 'Boże jaki przebojowy i charyzmatyczny człowiek!'.
 Nico w subtelny uwodzi zarówno Marie jak i Francisa balansując na granicy homo i heteroseksualizmu. Niezdrowa rywalizacja o chłopaka ze snów wstrząsa na chwilę ich przyjaźnią co obserwujemy za pomocą bezbłędnej gry aktorskiej. Drobnych gestów, obgryzionych paznokci, zmarszczonego czoła.

Narracja jest przerywana 'zeznaniami' ludzi którzy opowiadają o własnych zawodach miłosnych, chłopakach i dziewczynach którzy w jakiś sposób zamieszali im w życiu. Ależ jakie prawdziwe są te historie! Słuchasz i mówisz- Jezus Maria! To przecież ja!

Ten film mi się podobał chyba przez moją dziką fascynację miłością, złamanym sercem i nieodwzajemnionym uczuciem. A tego jest w 'Wyśnione Miłości  całe mnóstwo. c-a-ł-e m-n-ó-s-t-w-o.
Taka historia nieprawdziwa ale prawdziwsza niż inne. Wyciska esencje z młodzieńczego poszukiwania miłości. A co jest ważniejsze jak masz dwadzieścia-parę lat? Nic, ta miłość właśnie! Miłość! Love!

Tylko, że ta miłość nie jest taka wymuskana jak komediach romantycznych. Jest seks z kimś z kim nie chcemy, chłopak, który kiedyś się podobał a teraz już niekoniecznie i teraz nie wiadomo co z nim zrobić- tego typu akcje. Życiowe akcje.

Zajebiste jest też to, że film jest po francusku. Ja uwielbiam filmy w językach których nie rozumiem. Wtedy więcej uwagi poświęcam aktorom, widzę jak ciężką pracę wykonują, kto jest dobry a kto nie. Mieszkałam parę lat w Wielkiej Brytanii i Stanach więc chcąc nie chcąc ten angielski stracił trochę na egzotyce. Ale francuski jak najbardziej nie. I to jest ten kanadyjski francuski, nie ten ą żą pą, ale taki jakiś bardziej ludzki francuski.



Wiadomo, nie jest to film akcji. Komuś kto ma ochotę na 'Transformersów 3" pewnie się nie spodoba, bo to jeden z tych raczej powolnych filmów gdzie atutem jest gra kamery, kolory, stroje i mimika aktorów.
Nie polecałabym puszczać w trakcie hucznej imprezy. Wtedy lepiej puścić 'Step up 2', chociaż soundtrack w 'Wyśnione Miłości'  jest bezbłędny. Ale raczej na posiadówkę na kanapie z winem.



0
Share
Czy jest lepszy czas żeby zacząć blogować niż czarna wizja końca studiów i frustrujące bezrobocie?
Wątpię.
Skończył się czas sielanki, biegania po londyńskich barach i rozkoszowania się deszczem. Teraz na łonie natury w rodzinnych stronach  z dala od znajomych, natomiast w samym środku lasu mogę wreszcie oddać się słodkiemu zajęciu BLOGOWANIA.

Książka jaką wam dzisiaj polecę jest dla mnie oczywistym wyborem z kilku względów.
1) Od czasu jej przeczytania  nie trafiłam na inną którą pożarłabym w takim tempie i z takim zaangażowaniem.
2) Po przeczytaniu w przypływie emocji zarezerwowałam bilet do Bangkoku. Dzisiaj przygotowuję się do samotnej podróży po Azji i umieram ze strachu.
3) Zakochałam się w głównym bohaterze. I mówię poważnie- wpadłam po uszy. Nie zdarzyło mi się to od czasów 'Przeminęło z Wiatrem', kiedy oszalałam na punkcie Ashleya. I o ile Ashley był (mówiąc bez wulgaryzmów) z lekka zamulony, tak Richard to odważny, wyluzowany ziomek.

Na moją kopię natrafiłam w jednym z charity shopów na londyńskim Angel. Kosztowała mnie jedynie 1.99 funta, a kupiłam ją ze względu na różowo, żółto, pomarańczową okładkę. Ja lubię ładne okładki a brytyjskie książki lubią być oprawiane w taki fajny, matowy papier... no ale, do meritum

O czym mówię?
Książka na ten tydzień to: ALEX GARLAND- THE BEACH, polski tytuł: NIEBIAŃSKA PLAŻA
( I tutaj sugeruję  tym którzy dadzą radę przeczytać po angielsku aby zdobyli oryginał. Nie jest napisana mega trudnym językiem, jednak narracja jest pierwszoosobowa i na tym chyba polega jej sukces. Richard, główny bohater, opowiada historię w tak specyficzny, niewymuszony, naturalny sposób, że boję się że tłumaczenie może tylko zepsuć efekt)


(to nie moja okładka, ale na dobrą sprawę równie ładna)

Na pewno kojarzycie film z Leonardo DiCaprio o tym samym tytule?
Leo wybiera się w podróż do Tajlandii i z dwójką Francuzów trafia na niebiańską wyspę do osady w której grupa ludzi mieszka w idealnej niemal komunie. Obok plantacji marihuany.
Niby fajny film, niby nieźle się ogląda ale przysięgam na Boga nie oddaje atmosfery backpackingu, plażowej swobody, wakacyjnej miłości, zazdrości i rywalizacji ani w jednym procencie tak przekonująco jak robi to  Garland.
Ja w życiu nie byłam w Tajlandii a czułam zapachy, piasek pod stopami, ból głowy po przepitej nocy . Czułam wszystko to co Richard.  W sumie jest mi trudno powiedzieć co takiego jest w tej książce. Niby zwykła podróżnicza opowieść. Ale to chyba ta lekkość pióra, która sprawia, że faktycznie wydaje nam się jakbyśmy słuchali opowieści młodego chłopaka. I przeżywamy to w taki sam sposób jak on- bez patosu, wzniosłych opisów przyrody, filozoficznym dywagacji.  Takie drobne szczegóły,  jakaś wymiana spojrzeń z dziewczyną, bezsenność, smród spoconego ciała. To wszystko w tej książce sprawia, że czytamy i chcemy wykrzyknąć 'Ja też tak mam!', ' mam to samo!'.

Nie jest to książka która ma cztery ukryte dna i wymaga dogłębnej analizy. Fani pozytywistycznej literatury nie znajdą tu tego, czego prawdopodobnie szukają w książce: rozprawki o wszystkich aspektach życia i śmierci z technicznej, teologicznej i realistycznej strony.
Znajdą natomiast rozprawkę o życiu z perspektywy młodego, inteligentnego chłopaka który szuka i wydaje mu się, że znalazł tylko po to, żeby stracić.
Brakuje mi po polsku słowa które idealnie określiłoby tę książkę. Po angielski powiedziałabym 'pure entertainment'. Ona po prostu 'entertains'.

Zabawia? Rozrywka? Nie, to nie pasuje. Ona po prostu sprawia że czas spędzony na czytaniu jest przyjemnością która nie wymaga dużo intelektualnego wysiłku ale też i nie ogłupia jak 'Zmierzch". Zmierzch czytałam z przyjemnością ale i z lekkim zażenowaniem. The Beach czytałam z przyjemnością i zachwytem. Nad niewymuszonym talentem autora.
POLECAM


Czytaliście? Koniecznie dajcie znać co sądzicie!
PS: Jestem z tych, którzy jak już wpadną, to jak śliwka w kompot. Mam cały zapas literatury podróżniczo- backpackerskiej do polecenia. Jeśli spodoba Wam się ten gatunek, piszcie a chętnie się podzielę :)

0
Share
Nowsze posty Strona główna

Facebook

W co się gapić

O mnie

Moje zdjęcie
w-co-sie-gapic
Jeśli wam się nudzi i na szybko potrzebujecie czegoś, co urozmaici wam wolny czas, dobrze trafiliście. Rekomendacje dla ludzi. Chcesz się ze mną skontaktować? To super- pisz: w.co.sie.gapic@gmail.com
Wyświetl mój pełny profil

Obserwuj mnie

Popular Posts

  • Film dokumentalny na dziś: Catfish
    Dla tych, którzy na co dzień wolą fikcję w różnych postaciach, film dokumentalny może wydawać się nieco przynudnawą formą artystyczno- repor...
  • Przyjemny dokument na dziś: Twinsters (2015)
    Kochani. Ko-cha-ni. Dzisiaj wracam do dokumentów z gatunku POP czyli coś dla wszystkich którzy zaczynają przygodę z dokumentem i nie wiedz...
  • Serial na dziś: Narcos
    Ajajaja, Me Amores Cóż ja mam dla was dzisiaj za serial! Ostrzegam - uzależnia. Być może część z Was zna historię legendarnego narcotra...

Kategorie Rekomendacji

Dokument Fabuła książka motywacja serial Śmieszne
Obsługiwane przez usługę Blogger.

Subskrybuj

Posty
Atom
Posty
Komentarze
Atom
Komentarze

Blog Archive

  • ►  2017 (1)
    • ►  stycznia (1)
  • ►  2016 (6)
    • ►  grudnia (1)
    • ►  listopada (3)
    • ►  sierpnia (2)
  • ►  2013 (6)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  maja (2)
    • ►  marca (3)
  • ▼  2012 (13)
    • ►  sierpnia (5)
    • ►  lipca (3)
    • ▼  czerwca (5)
      • (Auto)biografia na dziś- Z głowy
      • Zbiór opowiadań na dziś- Wszystko jest Względne
      • Serial na dziś ( i jutro) - The Girls
      • Film na dziś- Wyśnione Miłości
      • Książka na dziś- Niebiańska Plaża
Copyright © 2015 W co się gapić

Created By ThemeXpose | Distributed By Gooyaabi Templates