Pages

  • Strona główna
W co się gapić
  • Strona Główna
  • Dokument
  • Fabuła
  • Motywacja
  • Śmieszne
  • Książka
  • Serial
Człowiek ma gorsze dni.
Każdy sobie tam jakoś z nimi radzi. Można jeść lody na przykład na kanapie, albo płakać albo się załamać albo po prostu stracić chęć do życia i czekać aż wróci.

Jeśli potrzebny jest mi ekspresowy zastrzyk motywacji i inspiracji do życia (tzn. odpowiedzi na pytanie 'jak żyć?') odpalam wspaniałą stronkę www.ted.com która odkrywa przede mną niezliczone ilości wspaniałych wykładów autorstwa inspirujących ludzi z różnych ścieżek życia. Ludzi którzy doświadczyli wiele i mają wiele  do powiedzenia. Takich których warto słuchać.
Nie będę się dużo rozpisywać- zostawiam was ze Stevem Jobsem, świętej pamięci  wizjonerem, który uświadamia nam, że życie jest za krótkie aby żyć marzeniami innych ludzi.
Prosty, piękny  i niezwykle silny przekaz. O tym jak żyć pamiętając, że umrzemy.

[Aktualizacja: Zamieszczam również klip w 2 częściach z polskimi napisami]
Część 1

Część 2




0
Share
Już we wcześniejszych postach miałam okazję elaborować na temat metod wybierania filmów kiedy czujemy się przytłoczeni liczbą produkcji, a nie mamy czasu na polskie komedie o tytule 'Ciacho' (będę wracać do tej pozycji, bo do dziś nie jestem w stanie odpowiedzieć sobie na pytanie kto daje pieniądze na produkcję tego typu filmów).
Pisałam o wybieraniu filmów z ulubionych festiwali. W moim przypadku jest to Sundance Festival, największy festiwal kina niezależnego w Stanach. Wybory sędziów rzadko mnie zawodzą, chociaż były tytuły z nagrodą przez które nie mogłam przebrnąć. Takie wyjątki uważam tylko za potwierdzenie reguły. Sundance i tyle. Koniec kropka.
No ale to moja osobista opinia, dla tych którzy nie lubią tego typu filmu (kino, jak ja to nazywam, podglądacza- bez spektakularnych wybuchów, strzelanin i Spider Mana zwisającego ze ściany) polecam zapoznać się z kilkoma festiwalami i wybrać ten, który specjalizuje się w ulubionym dla Was gatunku. I wtedy w nudny czwartkowy wieczór (czy nawet piątkowy) obejrzeć sobie zwycięzcę lub kandydata do nagrody w waszej ulubionej kategorii. Szansa na sukces to ok. 80%. Tak wyliczyłam zgodnie z matematycznymi logarytmami.

Druga metoda, (również przyjemna, choć ratio sukcesu jest nieco mniejsze niż przy użyciu  metody pierwszej) to znalezienie dobrego aktora czy aktorki, wpisanie jej lub jego nazwiska w filmwebie i oglądanie filmów z jej/jego udziałem jak leci. Dlaczego mówię, że ratio sukcesu jest mniejsze? Aktorzy często mają w swojej karierze okresy tak zwanego 'poszukiwania', więc angażują się w produkcje z różnych gatunków. Czasem i świetny aktor zbłądzi na drodze ku oświeceniu i zagra mniej udanym filmie, a wtedy my jesteśmy zawiedzeni  i cała strategia szukania filmu po nazwisku aktora wydaje się być bez sensu.
Aby uniknąć rozczarowań, przy użyciu tej metody warto sobie po prostu obejrzeć na szybko trailery filmów co do których nie jesteśmy pewni. Dość proste.

Filmy które dzisiaj wam polecam są wynikiem poszukiwań z udziałem obydwu  metod, a więc tak zwaną metodą 'mieszaną'. Pierwszy film znalazłam na Sundance, spodobał mi się popis jednego z aktorów więc następny  został już wybrany przy użyciu metody drugiej.
Taka trochę hybryda.

Filmy z Paulem Schneiderem na dziś:
'Dziewczyny z krwi i kości' (2003)
'Dziewczyny z krwi i kości' to powolna historia osadzona w małym miasteczku gdzieś na południu Stanów
Zjednoczonych. Paul to znany w mieście lowelas, nie czuje się komfortowo z stałych związkach- ludzie gadają, że spał z ponad połową dziewczyn.
Tymczasem siostra jego najlepszego przyjaciela Tip'a wraca do miasta po ukończeniu szkoły z internatem. Wbrew ostrzeżeniom życzliwych koleżanek i zakazom brata zaczyna spędzać dużo czasu z Paulem. Jest ciągle dziewicą, co dla chłopaka jest trochę przerażające ale i imponujące.
Paul powoli zakochuje się w Noel, ale nie chce iść z nią do łóżka, bo  boi się, że skończy się to dokładnie tak samo jak wszystkie jego poprzednie związki. Że po prostu mu się odmieni. Wywiązuje się między nimi silne uczucie oparte na fascynacji, nie seksualnym pożądaniu.
Wszystko się zmienia kiedy Noel wyjeżdża na weekend ze znajomymi i tam na imprezie traci dziewictwo z przypadkowym chłopakiem. To wstrząsa jej relacją z Paulem, który reaguje histerycznie, mimo swojej rozpustnej przeszłości.

Fabuła może wydawać się banalna. Znowu chłopak, dziewczyna i miłość.. i macie rację fabuła jest trochę banalna. Ale czy prawdziwe życie nie jest czasem banalne?
To jest film z cyklu 'podsłuchujemy rozmowy obcych ludzi'. Sceny są pocięte, wprowadzają nas w środek rozmowy dwóch przyjaciół, w intymną konwersację zakochanych, pokazują niezręczność pierwszych randek. Sytuacje które są bardzo dalekie od idealnych dialogów w Hollywoodzkich filmach. Aktorzy noszą mało modne ubrania i nie pokazują cycków.
Film dość poetycki, piękny.
Warto tez zwrócić uwagę, na rolę Zoey Deschanel, znaną raczej z kreacji komediowych, mniej dramatycznych. Znamy ją przecież ze świetnego serialu 'New Girl', gdzie gra przezabawną nauczycielką mieszkającą z trzema chłopakami w lofcie, czy '500 Days of Summer', gdzie również jest kreowana na nieco zwariowaną, szaloną.Tutaj jej rola jest bardziej stonowana, spokojna, co nie znaczy, że mniej ciekawa.
Polecam dla fanów powolnych dramatów. Nie nudnych- powolnych.

'Miłość Larsa' (2007)
O ile 'Dziewczyny z krwi i kości' to ewidentny dramat romantyczny, 'Miłość Larsa' to pozycja dla tych, którzy w filmie lubią  coś innego. Coś czego na ulicy czy  u nas w wiosce raczej nie zobaczymy.

Lars mieszka w garażu obok domu swojego brata i jego ciężarnej żony. Jest raczej typem samotnika, źle czuje się wśród ludzi, a szczególnie w towarzystwie szczęśliwej pary po sąsiedzku. Mimo usilnych prób rodziny Lars nie chce jeść z nimi śniadań i kolacji. Chce być sam w swojej samotności.
Ze względu na lekko antyspołeczne zachowania trudno mu znaleźć kompankę, dziewczynę którą mógłby się zaopiekować i dzielić z nią troski.
Pewnego dnia zachowanie Larsa ulega niespodziewanej przemianie. Radosny, uśmiechnięty puka do domu brata aby przedstawić im kogoś szczególnego. Piękną misjonarkę Biankę, która bardzo chce ich poznać.
Wszystko byłoby cudownie, gdyby nie okazało się, że Bianka to plastikowa lalka zamówiona z internetowego sex shopu. Lars nie widzi w tym problemu, jest szalenie zakochany i planuje z nią wspólną przyszłość.
Gus i jego żona są w szoku. Nie wiedzą jak zareagować. Z jednej strony nikt nigdy nie widział Larsa tak szczęśliwego, ale z drugiej strony... to lalka.
Lokalna pani doktor widzi tylko jedno rozwiązanie tej sytuacji. Lars musi sam wyleczyć się z tej miłości. Jeśli ma to mu pomóc w otwarciu się na ludzi, całe miasteczko musi tańczyć do zagranej melodii. I w ten sposób, rozpoczyna się niesamowity spektakl lokalnej społeczności. Bianka jest zapraszana na kółko różańcowe i do czytania książek w przedszkolu. Jest zapraszana na imprezy i charytatywne przyjęcia.
Jak to wszystko się kończy musicie przekonać się sami, ja mogę powiedzieć tylko jedno- niezwykle oryginalna historia ze świetną rolą główną Ryana Goslinga, który mimo licznych tytułów 'najgorętszego ciacha 2011 roku' jest na prawdę utalentowanym aktorem ze świetnej jakości dorobkiem filmowym na koncie.


BAWCIE SIĘ DOBRZE!

Ps. Dawno nie było żadnej książki... przygotowuję się do egzaminów wstępnych na studia i jedyne książki jakie czytam to akademickie podręczniki. Zaufajcie mi.. takich rekomendacji nie chcecie.

Pamiętajcie, żeby pokochać W Co Się Gapić na Facebooku!

0
Share
Dla tych, którzy na co dzień wolą fikcję w różnych postaciach, film dokumentalny może wydawać się nieco przynudnawą formą artystyczno- reportażowo- naukową.
Nasz stereotypowy dokument zazwyczaj wygląda w ten sposób, że mamy jakiś kontrowersyjny temat- dajmy na to 'Dlaczego wycofano samochody na prąd z Californii?' i filmowca który bardzo chce rozwikłać tę zagadkę. W dokumencie przybliża nam (on lub ona) tło historyczne sprawy, rozmawia ze świadkami (zarówno z osobami skrzywdzonymi jak i osobami które dzięki kontrowersyjnej sprawie coś tam na szaro zyskały) i zostawia z szokującą odpowiedzią lub chęcią dalszych samotnych poszukiwań. Lub zupełnie z niczym bo, dajmy na to, dokument zupełnie nam się nie podobał, a sprawa elektrycznych samochodów zwisa nam i powiewa.

Naturalnie, jak zazwyczaj zresztą, zastosowałam tutaj mega uproszczenie. Film dokumentalny to bardzo różnorodna forma wyrazu filmowego z długoletnią tradycją tworzenia. Może być świetną formą naukowego researchu ( i mówię to jako socjologi z wykształcenia), obnażać absurdy współczesnych społeczeństw i ich przyczyny (np. Bowling in Columbine- absolutny klasyk) lub skomplikowaną ludzką naturę (np. fenomenalny Grizzly Man). No ale dzisiaj nie o historii dokumentu.

Dzisiaj o chłopakach.
Żart.
Dokument może też być dziełem przypadku, wnikliwym zapisem przypadkowego epizodu z życia filmowców. Epizodu który wessie nas do środka i już nie wypuści.
Taki właśnie jest film dokumentalny który  wam dziś rekomenduję.  Nazywa się CATFISH, a odkryłam go sposobem który znacie z notki o 'The Wackness', czyli na wikipedii pod hasłem 'Sundance award winners'. Jest to pozycja świetna dla tych, którzy uważają, że dokument jest formą nudną  oraz dla tych którzy dokument kochają, ale mają ochotę na coś innego w tej kategorii.


W Catfish poznajemy młodego fotografa Nev-a , jego brata filmowca Ariel-a i ich przyjaciela Henrego.  Ariel jako zapalony kamerzysta nagrywa wszystko i wszędzie. Jest z kamerą również wtedy, kiedy w życiu jego  brata zaczynają dziać się ciekawe rzeczy. Jakie?
 Nev robi zdjęcie które jest publikowane w gazecie. Kilka dni później otrzymuje na facebooku wiadomość od kobiety, która ma bardzo utalentowaną córkę. Byłaby wdzięczna, gdyby mogła wysłać mu obraz (namalowany przez małą córeczkę rzecz jasna) przedstawiający to zdjęcie, bo jest taki piękny jak zdjęcie- jeśli nie piękniejszy.  'Oh oczywiście'- pisze Nev i tak zaczyna się jego przygoda z tajemniczą rodziną z Michigan.

Wymieniają maile, wysyłają listy i paczki, rozmawiają przez telefon. Nev poznaje wirtualnie całą rodzinkę-  Abbey (małą artystkę), Angelę (matkę) i przyszywaną siostrę Angeli- Megan.
ahhh Megan
Megan wydaje się być ideałem. Śpiewa, tańczy, jest wrażliwa, a co ważniejsze (tak Nev wnioskuje ze zdjęć na facebooku) jest prześliczną dziewczyną. Nev nie ma nic do stracenia więc rozpoczyna wirtualny flirt na odległość. Z czasem zaczyna się robić poważnie. Wieczorami wymieniają erotyczne smsy, a za dnia wiszą na telefonie.
Nev zaczyna podejrzewać, że coś jest nie tak dopiero wtedy, gdy odkrywa, że piosenki które Megan przesłała mu na maila ( miały być jej wykonania- specjalnie dla niego), są na Youtube pod zupełnie innym nazwiskiem.
Zaintrygowany i zachęcony przez brata filmowca który wyczuł dobry materiał, Nev postanawia odwiedzić rodzinkę w ich rodzinnym mieście i dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodzi. W  końcu nie codziennie rodziny z odległego stanu szukają wspólnych, internetowych znajomych po drugiej stronie kraju.

I tu się zaczyna tak zwane 'spodziewaj się niespodziewanego'. Nie będę nic zdradzać, żeby nie popsuć wam zabawy, ale gwarantuję, że ta z pozoru prosta historia kończy się w niesamowity sposób. Szokujący i trochę nieprawdopodobny. W tym momencie musicie zaufać mi na słowo, jeśli zdradzę odrobinę więcej- zwyczajnie zepsuję wam zabawę. U mnie zostawił ciary na plecach i godziny niedowierzania.

Dokument z na tyle nieprawdopodobnym zakończeniem, że w internecie słychać głosy że film jest ustawiony i skrzętnie zaplanowany. Że dupa a nie przypadek. Choć autorzy konsekwentnie zaprzeczają.

Koniecznie obejrzyjcie. Nie będziecie żałować.

PS. Nie zapomnijcie pokochać w co się gapić na facebooku. Po świeżą dawkę rekomendacji na tablicy.
http://www.facebook.com/pages/W-co-si%C4%99-gapi%C4%87/142526299220953
1
Share
Dajmy na to, że jest wtorkowa noc i macie ochotę na jakiś film. Absolutnie nie chcę namawiać nikogo do korzystania z NIELEGALNYCH źródeł internetu, ale przypuśćmy, że w jakiś dziwny sposób, zupełnie nieświadomie znaleźliście się na stronie, która streamuje online ilości filmów które przerażają zagubionego internautę.
Ponieważ już ustaliliśmy, że na takich stronach znajdujemy się tylko jeśli się w sieci zagubimy pytanie brzmi: jak tu teraz wybrać? Przeciętny film to około półtorej godziny. Dla osób ceniących sobie wolny czas to zdecydowanie za dużo, żeby zmarnować na gapienie się w coś co na przykład jest polską komedią o tytule 'Ciacho'.
Co ja robię w takich sytuacjach? Proste.
Po pierwsze odpalam wikipedię. Następnie wpisuję 'Sundance Festival', przewijam w dół i klikam 'Sundance Festival award winners'. I tym sposobem mam przed oczyma pełną listę zwycięzców w iluśtam  kategoriach od lat osiemdziesiątych po dzień dzisiejszy.
Osobiście bardzo lubię niezależne kino, nienawidzę natomiast kina niezależnego pretensjonalnego. Dlatego wybieram Sundance Festival a nie inny festiwal kina niezależnego, bo zwycięzcy Sundance Festival to filmy niezależne a nie filmy niezależne pretensjonalne. Co więcej Sundance to kino niezależne w którym zobaczymy zarówno nowe, wspaniałe talenty jak i światowej klasy aktorów co zapewnia rozrywkę na serio wysokim poziomie.

Napisałam wcześniej, że mamy ileśtam kategorii, ale zrobiłam to nie dlatego, że jestem leniwym ignorantem i nie chce mi się liczyć, ale dlatego, że zazwyczaj (a raczej zawsze) zerkam tylko na dwie kategorię, a w zasadzie na jedną a na drugą tylko od czasu do czasu. Mówię o zakładkach 'Dramat' i 'Dokument'.
Jeśli film to dramat i niekoniecznie dramatyczny, choć dramatyczny dramat '21 Gram' to od dawna jeden z moich najulubieńszych filmów wszech czasów. Kupiłam sobie nawet scenariusz i jak mi się nudzi to czytam dialogi. One nigdy nie przestaną mnie zachwycać.

Dramat z listy zwycięzców z roku 2008 to ' The Wackness' i ten też film dzisiaj wam moi drodzy rekomenduję. 

W 'The Wackness' mamy dwie rewelacyjne główne męskie role. Poznajemy świeżo upieczonego absolwenta liceum Luka Shapiro i terapeutę doktora Jeffreya Squires. Ich drogi łączą się poprzez przedsiębiorczą działalność Luka, który aby zarobić na waciki, a przy okazji pomóc rodzinie w tymczasowych problemach finansowych, sprzedaje marihuanę ludziom z różnych ścieżek życia. Jednym z jego klientów jest właśnie dr. Squires, który płaci chłopakowi w sesjach terapeutycznych. Panowie zaprzyjaźniają się i odkrywają, że łączy ich bardzo wiele- smutek.


Lato 1994 pulsuje od dźwięków rodzących się gwiazd brooklyńskiego hip-hopu. Wszędzie z kaset płyną teksty B.I.G czy Method Mana. To w tych klimatach Luke (świetny aktor Josh Peck) pierwszy raz się zakochuje, traci dziewictwo i łamie serce (a raczej ma złamane).  Zazwyczaj w filmach mamy zakochane nastoletnie dziewczyny. Tu mamy zakochanego nastoletniego chłopaka, zagranego tak autentycznie, że rozpuszcza nam się serce. To takie piękne patrzeć na autentyczne nastoletnie uczucie, to  jaki Luke potrafi  być  nieśmiały, jak się cieszy z pocałunku, jak błyszczą mu się oczy na widok tej dziewczyny. I jak z dala od wścibskich oczu płacze w swoim pokoju, bo ona nie oddzwania.
Świetnie zagrane panie Peck, brawo. Autentycznie. Bardzo autentycznie.
Powiedziałam dwie męskie role, bo terapeuta to Sir Ben Kingsley ze statuetkami BAFTY, Oskarem czy Złotym Globem na kocie jako nieszczęśliwy mężczyzna sukcesu, który nienawidzi swojej żony, życia i marzy o powrocie do młodzieńczych lat wolności, narkotyków i przypadkowego seksu jest rewelacyjny.


Polecam, szczególnie dla fanów klasycznego, amerykańskiego hip-hopu. Soundtrack- pierwsza klasa.
Aha, no i dla fanów Olsenek- Mary-Kate gra epizod!
0
Share
Ludzie! Ludzie..
Nad moją głową (i biblioteczką) zgromadziły się jesienne chmury. Szarość, która powoli zamienia się w czerń. Nieważne ile książek otwieram, ile filmów rozpoczynam oglądać nie jestem w stanie dokończyć żadnego. Nie mogę przebrnąć przez pierwsze sto stron, pierwsze pół godziny aż w końcu patrzę na samą siebie, zwiniętą na brzegu kanapy gapiącą się w telewizor. Telewizor daje mi ten komfort, że wybiera za mnie i karmi mnie tym, czym sam chce mnie karmić. Im więcej czasu mija tym mniej chce mi się szukać. Okazuje się, że znalezienie dobrej książki jest niewyobrażalnie trudne, mozolne i- jak się również okazuje- wymagające ogromnego wysiłku który może prowadzić do frustracji.
Nic dziwnego, że tyle osób zrezygnowało z czytania, że nawet nie próbuje. Łatwo jest się podnieść po jednej porażce ale po dziesięciu? Po dziesięciu podnoszą się tylko najwytrwalsi, a nie oszukujmy się, najwytrwalszych jest bardzo niewielu.

Blogi o książkach i listy bestsellerów też ostatnio mnie zawodzą. Dajmy taką 'Grę o Tron', którą zaczęłam czytać zainspirowana tymi wszystkimi pochlebnymi opiniami. Dobra narracja, wielowymiarowa fabuła ale z jakiejś przyczyny nie mogę się 'wciągnąć'. Nie myślę o bohaterach kiedy idę ulicą, nie marzę o tym, żeby natychmiast wrócić do domu i czytać- a taka moim zdaniem powinna być wybitna fikcja. Powinna zżerać czytelnika, powinna czynić go swoim niewolnikiem, zostawiać z poczuciem niedosytu, rozpaczy o ciąg dalszy, ulubionymi fragmentami zaznaczonymi kolorowymi karteczkami.

A tymczasem wszystko co ostatnio czytam czy oglądam jest 'ciekawe'. Hmm fajne, ciekawe co będzie dalej. Ale tak na prawdę to nic mnie to nie obchodzi co będzie dalej. Czytam dla rozrywki, byle skończyć.
O niebiosa, gdyby tylko można było wejść do biblioteki pełnej skrojonych na miarę lektur, zdjąć jedną z półki powąchać okładkę i przywitać się z papierem wiedząc, że jest zapisany historią która poruszy nas i zniewoli. Jakże piękny byłby świat gdybyśmy mieli pewność, że każda książka w tej magicznej bibliotece to arcydzieło zgodne z naszym osobistym smakiem.

Bardzo chciałabym napisać dla was rekomendację. W sumie mogłabym o czymś tam napisać. Na pewno na półce gdzieś mam książkę, którą komuś bym poleciła. Ale chcę rekomendować książki z czystym sercem. A w dniu dzisiejszym, z czystym sercem nie jestem w stanie zarekomendować NIC.


Ech.
0
Share
Jest wiele seriali prawniczych. Można się pokusić o stwierdzenie, że nawet za wiele.
Jest Anna Maria Wesołowska, Sędzia rodzinny, Judge Judy,  Magda M, Prawo i Porządek- lista się ciągnie.
W większości z nich odcinek obraca się wokół rozprawy, także obserwujemy losy naszych ukochanych adwokatów walczących o sprawiedliwość a w międzyczasie dowiadujemy się o ich skomplikowanych emocjonalnym życiu i problemach w związkach. I w następnym odcinku to samo.
Naturalnie inaczej jest z programami z bazą na sali rozpraw, jak np. Anna Maria, której jestem ogromną fanką. Szczególnie kiedy kara kogoś karą porządkową i prosi moją ulubioną postać z serialu- pana Dudzika o zaprowadzenie ładu na sali.
Kocham te wzruszające momenty.
Seriale o prawnikach mogą z czasem się przejeść, jeśli jednak kochacie te klimaty mam dla was nową (choć pewnie część z was już ten tytuł czai) pozycję- W garniturach (Suits)

Na plakacie widzimy Mike'a Ross'a (po prawej) i Harveya Specter'a (po lewej)
Mike to młody chłopak który wprawdzie nie skończył żadnych studiów ale jest mega błyskotliwy, pewny siebie i posiada fotograficzną pamięć. Co przeczyta to zapamięta. A, że w wolnej chwili interesował się prawem (z mocno osobistych pobudek) kodeks ma w jednym palcu i generalnie wie o prawodawstwie więcej niż niejeden adwokat w Stanach.
Harvey natomiast, to najbardziej wzięty (i prawdopodobnie najprzystojniejszy) prawnik na całym Manhattanie. Jest nieugięty i (o dziwoto!) zawsze wygrywa w sądzie.

Drogi Harveya i Ross'a spotykają się, gdy ten pierwszy szuka sobie nowego asystenta. Przez przypadek Mike wpada do biura w którym przeprowadzane są rozmowy kwalifikacyjne z teczką pełną zielska (nie pytajcie czemu). Zioło rozsypuje się po całej podłodze renesansowej sali, a chłopcy zaprzyjaźniają się i rozpoczynają wspólną pracę.
To nic, że Mike nie ma ukończonego Harvarda (a tego wymaga polityka firmy). Chłopaki mistyfikują dyplom, wszystkim wmawiają, że Ross szkołę jednak szkołę skończył i rozpoczyna się sielanka.
Mimo, że serial jest o tematyce mocno prawniczej rozprawy sądowe nie stanowią głównego tematu odcinków. Liczy się władza, intrygi, Nowy Jork i miłość. Romanse. Zdrady. I garnitury.
Bardzo lubię oglądać Suits, bo czuję się po każdym odcinku dużo pewniejsza siebie. Środowisko prawnicze z serialu zdaje się być stadem rekinów, którzy nie ugną się przed niczym. Za wszelką cenę osiągną swoje cele. Ta ich pewność siebie zaraża. Sprawia, że ty też chcesz taki być. Bo tam oczywiście każdy w głębi duszy jest też dobrym, wrażliwym człowiekiem.



Wciąga- serio wciąga. Właśnie nadają drugi sezon, więc dość szybko można nadrobić całość.

PS. Kupiłam 'Grę o Tron'- niech zabawa się zacznie!
0
Share
Zgodnie z obietnicą dzisiaj dwie rekomendacje na przyjemnie spędzony czas w wolne wakacyjne lub urlopowe popołudnie.
Obydwie uważam za pozycje dostarczające dobrej rozrywki, czyta się je błyskawicznie i z ogromną przyjemnością. ROZ-RYW-KI. Także nie oczekujcie intelektualnej stymulacji, choć muszę przyznać, że i jedna i druga są niesamowicie oryginalne pod różnymi względami.
Spis treści zawiera więc dwie pozycje - 'Żona Podróżnika w Czasie' oraz 'Pięćdziesiąt twarzy Greya' (Fifty Shades of Grey)
Pierwsza opcja (dla spokojnych)
Audrey Niffenegger- Żona Podróżnika w Czasie
Henry urodził się z zaburzeniem genetycznym, które sprawia, że przenosi się w czasie (częściej w przeszłość niż przyszłość) w najmniej spodziewanych momentach. Podczas jednej ze swoich podróży, dorosły już Henry spotyka swoją sześcioletnią wówczas żonę. To właśnie wtedy, a nie kiedy faktycznie poznają się w dla nich rzeczywistym czasie (kiedy Clare miała 20 lat, a Henry 28), rozpoczyna się ich fascynująca przyjaźń i miłość.

Historia podzielona jest na rozdziały w niekonwencjonalny sposób- śledząc podróże Henrego. Podsłuchujemy więc rozmowy jedenastoletniej Clare i siwiejącego Henrego, jak Clare traci dziewictwo z przybyszem z przyszłości, zachodzi w ciążę z młodszą wersją własnego męża.

Niby historia miłosna ale jakaś inna. Powolna ale nie nudna.




Z lekkim sercem polecam tę książkę, bo wiem, że jeśli ją przeczytacie, to albo uznacie za rewelacyjną, albo za po prostu ok… nie wyobrażam sobie, żeby ktoś ją odłożył i powiedział ‘ to  najgorsze ścierwo jakie miałem w ręku’.
Nie wiem co więcej o niej napisać, po trosze dlatego, że chcę od razu przystąpić do pisania o drugiej pozycji. Dużo bardziej kontrowersyjnej niż 'Żona podróżnika w czasie'. Jeśli szukacie fajnej lekturki i nieco mniej konwencjonalnej historii miłosnej to powinniście po nią sięgnąć. Chłopcy też, bo to wcale nie jest romansidło dla bab.
Wiem, że są różne tłumaczenia, więc jeśli natkniecie się na 'Zaklęci w czasie', czy 'Miłość ponad czasem' gdzieś na półce to prawdopodobnie mówimy o tej samej historii.
No ale! NO ALE!!!
Druga opcja (dla ciekawskich)
E.L. James- Pięćdziesiąt Twarzy Greya (Fifty Shades of Grey)
Otóż jak byłam w podróży i czytałam moja 'Żonę...' inni ludzie (zwłaszcza dziewczyny) zaczytywali się (i to dosłownie prawie wszystkie dziewczyny z książką) w pozycji o ładnie, poważnie wyglądającej okładce zaprojektowanej w odcieniach szarości o tytule: 'Fifty Shades of Grey'. Jedno z polskich tłumaczeń nosi tytuł   ' Pięćdziesiąt Odcieni Szarości'. W Empiku książka dostępna jest pod nazwą ' Pięćdziesiąt twarzy Greya'. I wcale nie jest droga, jakieś 35 zł ( na razie dostępna tylko w przedsprzedaży).
Ale wróćmy do konkretów.
Na promie, w autobusach, na plaży- każdy ( a raczej każda) czytał tę książkę. Było to dla mnie o tyle dziwne, o ile zazwyczaj jestem na bieżąco z najnowszymi bestsellerami, a ostatni raz kiedy widziałam takie ilości ludzi czytających jedną lekturę w tym samym czasie był prawdopodobnie to premierze ostatniej części 'Harrego Pottera', albo w okolicach kolejnych premier 'Zmierzchu'.
Okładka książki serio zrobiła na mnie wrażenie.

Wrażenie jakiejś poważnej historii, lekko inspirującej, może trochę szokującej... W każdym bądź razie serio dobrej lektury. Zwłaszcza, że ten tytuł 'Fifty Shades of Grey' też jest dość tajemniczy. Mamy czarny, mamy biały; dwa końce spektrum. Wydawało mi się, że w książce przeczytamy o tym, co jest pomiędzy, może gdzieś na granicy między oczywistym a nieoczywistym. Między czarnym a białym i to na pięćdziesiąt sposobów. 
Polski tytuł jest dość bardziej oczywisty, bo od razu wiemy, że Grey to osoba. Cała zabawa zepsuta.
No więc takie miałam wyobrażenie o tej tajemniczej  książce w której zaczytywali się wszyscy naokoło. Wyobrażenie wykształcone na podstawie okładki i tytułu. Mówią, że książki nie należy oceniać po okładce... i mają rację.
Długo nie musiano mnie namawiać na lotnisku, kiedy zobaczyłam całą ścianę wyłożoną szarymi okładkami ze srebrnym krawatem. Natychmiast kupiłam kopię, a że miałam szesnaście godzin do zabicia w samolocie natychmiast oddałam się lekturze.

Przez pierwsze paręnaście stron żałowałam zakupu. Jest Ana- nieśmiała studentka, szara, niewinna myszka o nieprzeciętnej inteligencji i jest Christian Grey- młody, NIEZIEMSKO przystojny BILIONER z tajemniczą przeszłością i potrzebą kontrolowania wszystkiego i wszystkich. Brzmi znajomo? No właśnie. Siedząc w fotelu byłam serio zawiedziona. Nie miałam ochoty na kolejny 'Zmierzch'. Co więcej, miałam niepokojące przeczucie, że w następnym rozdziale okaże się, że Christian jest wilkołakiem albo innym takim. W dodatku książka napisana jest podobnym do 'Zmierzchu' językiem- bardzo uproszczonym, z prostymi dialogami zakrawającymi o banalne 'cliche'.
Tutaj ponownie boję się, że tłumaczenie może jeszcze dodatkowo popsuć i tak mierną już konstrukcję zdań. Spójrzmy chociaż na sam tytuł. 'Fifty Shades of Grey' nie jest aż tak dosłowny jak ' Pięćdziesiąt twarzy Greya'. Ponownie, jak w przypadku 'The Beach' polecam przeczytanie książki w oryginale. Jest to świetna metoda szlifowania języka, a sam tekst też nie jest zbytnio literacki więc powinien być łatwy do zrozumienia.
No więc już miałam odkładać książkę na bok i obejrzeć jakiś film z samolotowego menu kiedy się ZACZĘŁO. 
Co się okazało, Christian nie jest wampirem. Christian jest fascynatem BDSM. Tak właśnie. 
Kocha seks z zabawkami, przywiązywanie do łóżka, pejcze i tego typu akcesoria. Christian nie szuka dziewczyny. Szuka kobiety która będzie spełniała wszystkie jego sypialniane zachcianki. Nie interesuje go miłość, trzymanie za ręce i romantyczne śniadanka w łóżku. Interesuje go DOMINACJA.
Jak się można łatwo domyślić, Christian kompletnie oszalał na punkcie Any. Gdy są razem, przystojny Christian nie jest sobą. Wszystkie granice- mury które wokół siebie i swojego życia uczuciowego zbudował zdają się roztrzaskiwać o to niezwykle silne uczucie które zawładnęło nim od środka. To mu się nigdy wcześniej nie przydarzyło! O losie!
Nie muszę dodawać, że Ana jest niedoświadczoną, dwudziesto-kilku letnią dziewicą 
O samej historii wiele więcej nie będę pisać, bo w sumie nie ma co pisać. Miłość. Trochę szczęśliwa trochę nie. Z resztą wydaje mi się, że ta książka nie jest o miłości. Jej głównym celem jest SEKSSSSS.
Co drugą stronę autorka raczy nas BARDZO szczegółowym opisem scen seksualnych odbywających się w najrozmaitszych miejscach, uwzględniając pokój przystosowany do zabaw BDSM w domu u Christiana. I to nie są, zaufajcie mi, opisy scen miłosnych jakie widzieliście wcześniej. To normalne porno w wersji pisanej. 
Christian zdaje się mieć nieustającą erekcję, a Ana potrójne orgazmy. Christian pracuje głównie przez telefon i  produkuje miliony żeby mogli sobie latać prywatnym jetem czy tam helikopterem i beztrosko uprawiać seks. Na tym generalnie polega ta książka, jakby się ktoś pytał.

Zwykła dziewczyna, NIEZIEMSKO przystojny Christian i ROZWALAJĄCY SYSTEM seks.
Nie polecam czytać w publicznym miejscu bo dla osoby z bujną wyobraźnią (a zakładam, że większość miłośników książek taką wyobraźnię ma) to jak oglądanie pornosa między ludźmi. Miałam szczerą nadzieję, że gruby amerykaniec który siedział obok mnie w samolocie nie wiedział co czytam. Czułam się mega niezręcznie, choć z drugiej strony nie mogłam tej książki odłożyć- tak mnie wciągnęła. 
Teraz kiedy już ją skończyłam nawet się cieszę, że nie muszę znowu wracać do tego ich mega satysfakcjonującego i  zboczonego seksu. '
Fifty Shades of Grey' to trylogia, ale jestem prawie pewna, że nie sięgnę po pozostałe dwie książki.
Jak widzicie, moja opinia o tej pozycji nie jest 'oh i ah'. Po co więc o niej piszę?
Uważam, że warto po tę książkę sięgnąć, bo jest to coś nowego na rynku bestsellerów.  Ja czytając ją i te wszystkie mocno erotyczne sceny zastanawiałam się, czy to na prawdę się dzieje. Czy te napisane mega prostym językiem opisy to żart czy nie. Bo w mega popularnej fikcji tego po prostu nie ma. Nie ma aż tyle. To trochę jak odkrywanie nowych miejsc prawda? Jak zwiedzanie.
Czytając czujemy się trochę jak patrząc na fascynujące zwierzę w ZOO. Dobrze jest popatrzeć, popstrykać zdjęcia, ale nie chcemy zabrać go do domu. Nie chcemy hodować tego zwierzaka w salonie. I czujemy się też trochę winni patrząc, bo to zwierzę powinno biegać po afrykańskich stepach, z dala od naszych oczu. A jest w klatce, wystawione na widok publiczny. 


POLECAM!!!






0
Share
*SZYBKIE PYTANKO NA POCZĄTEK- w jaki sposób mogę umożliwić Wam obserwowanie mojego bloga. Czy są jakieś inne opcje oprócz subskrypcja email? *

NOTKA
Okrągły miesiąc (chyba nawet kilka dni więcej) na blogu nie pojawiła się żadna rekomendacja.
Dlaczego?
Tak jak pisałam w poście o 'The Beach'- 'Niebiańskiej Plaży', zainspirowana książką spakowałam plecak i na ten własnie miesiąc( co minął) pojechałam do Tajlandii. Miałam niecałe trzydzieści dni, bilet w jedną stronę do Bankoku i zero planów.
Wiecie co było zabawne? Jak już przyjechałam do hostelu, wzięłam prysznic  i zeszłam do wspólnego pokoju w celu zapoznania innych podróżników okazało się, że nie ja jedna przyjechałam tu za sprawą tej książki. Może inni nie tak bezpośrednio jak ja zdecydowali się przylecieć na inny kontynent ze względu na Richarda (większość ludzi podróżowała po całej południowo-wschodniej Azji, w szczególności Laos, Kambodża, Wietnam) ale każdy gdzieś tam przebąkiwał, 'Na wyspy.. na wyspy jak w 'The Beach''. Mimo, że w książce Richard zaczął w Bankoku  (jak my wszyscy) i ruszył na południe do Koh Samui, stamtąd wpław na rzeczoną 'Niebiańska Plażę' skąd w jedzenie zaopatrywali się na Koh Phangan, wiele osób jechało na samo południe Tajlandii na jeszcze inną wyspę- Koh Phi Phi, tylko dlatego że to własnie tam kręcony był film i ta cała plaża z niebiańskiej plaży to własnie plaża z Koh Phi Phi.
Ja nie miałam aż tyle czasu, żeby oblecieć wszystkiej tajskie wyspy, więc trzymałam się oryginalnego szlaku. Przynajmniej przez pierwsze dwa tygodnie.
Nie będę się rozpisywać o tym co widziałam i co robiłam, bo to nie jest blog o podróżach. Ale kochani. Jeśli chcecie gdzieś pojechać, zwiedzić nowe miejsce, macie akurat trochę zbędnej gotówki, ale nikogo kto chce dzielić z wami to doświadczenie nie wahajcie się jechać sami. Szczególnie jeśli wybieracie się do Azji czy Ameryki Południowej, o ile mówicie trochę po angielsku nigdy nie będziecie sami. Jest mnóstwo ludzi którzy podróżują bez grupy i często będą to najbardziej fascynujący, ciekawi i inspirujący ludzie jakich kiedykolwiek spotkacie. 
Jedyne co będzie wam potrzebne do dobrej zabawy to otwarty umysł i serce. Reszta przyjdzie sama.
Być może napiszę wkrótce post z rekomendacją 'kraj na dziś- Tajlandia' i opowiem wam trochę więcej o tym wspaniałym kraju. 


Jeśli chodzi o rekomendacje książkowe, to mam dla was dwie pozycje, bardzo plażowe i wakacyjne czyli niewymagające intelektualnego wysiłku jednak sympatycznie stymulujące wyobraźnie. 
Obydwie omówię w przyszłym poście. Obydwie to bestsellery, wiec przygotujcie się na niezłą dawkę komerchy:)
0
Share
Wiadomo, że nazwisko Głowacki każdy gdzieś tam słyszał. Czy  to od rodziców, czy to z gazet, telewizji, internetu. Coś, że Nowy Jork, że sława, komuna, cenzura, że kopciuszek.
O mniej więcej taka była moja widza na temat Głowackiego zanim się natknęłam na pierwszą (dla mnie) z jego książek. Gdzieś tam jeszcze obok jego nazwiska pojawił się Marek Hłasko, a jak już się pojawił, to nie było zmiłuj musiałam coś przeczytać.
Najpierw siegnęłam po 'Good Night Dżerzi', zaraz po tym jak ktoś na moim fejsbooku ogłosił, że poszukuje osoby która zabrała mu tę książkę i domaga się natychmiastowego zwrotu.
Jak tylko zobaczyłam post wsiadłam w samochód, pojechałam do empiku i zakupiłam egzemplarz. Nie wiem co mnie tak goniło, ale chyba to przekonanie, że jeśli ktoś decyduje się na szukanie książki  na fejsbukowej ścianie, musi być ona na serio niezła.
'Good Night Dżerzi' ( na pewno napiszę kiedyś o niej coś więcej), intrygująca powieść o Jerzym Kosińskim ( ale czy na pewno?), została dość szybko skonsumowana. A, że ja lubię iść z nurtem rzeki, znowu poleciałam do empiku i kupiłam 'Grę' autorstwa bohatera książki Głowackiego- Kosńskiego. Ta znowu mnie nie zachwyciła i choć czytało się dobrze to 'nie poleciłabym jej przyjaciółce'. Koleżance też nie.
Przez chwilę jeszcze błądziłam między pracami to jednego to drugiego, aż w moje ręce wpadła autobiografia przedmiotu dzisiejszych dywagacji.


Janusz Głowacki- 'Z Głowy'
Naturalnie nie pisałabym o niej posta na blogu, gdyby mnie nie zachwyciła. Głowacki pisze językiem, który uzależnia. Chce się go słuchać jak świetnego  bajarza, tyle, że on mówi (czy pisze, co za różnica) o własnym życiu. Głowacki opowiada po krótce o swoim dzieciństwie, latach spędzonych w warszawskich kawiarniach artystycznych w towarzystwie nazwisk Żuławski, Grynberg czy Hłasko właśnie. Pisze o karierze w Stanach, przeprowadzkach na Mahattanie i wódce wypitej w ojczyźnie. Wspomina ludzi , którzy stanęli na jego drodze- jednych z sympatią innych gorzka ironią. Pisze o matce, biedzie, sztuce i komunizmie. I jak to Głowacki- robi to w sposób groteskowy, lekko prześmiewczy. Odziera sytuacje z kontekstu aby ukazać ich absurd. I mimo to, absolutnie nie brak mu szczerości.
Nie będę wam tej książki streszczać, bo nie po to została napisana, żeby ją streszczać, ale czytać.
Jeśli macie ochotę poczytać ,więc, o artystycznym życiu, ale takim PRL-owskim, kawiarnianym, lekko brudnym i, jak dla mnie, autentycznie artystycznym to polecam bez mrugnięcia okiem.
Nie, że artysta zawieszony szalik wygolona z boku głowa. Ale artysta rozmowy przy papierosie i prostota przyjemności życia.  Tak.
0
Share
(Dywagacje w pierwszej części posta wyszły nieco przydługie.Jeśli nie macie ochoty na jałową gadkę a konkretną rekomendację- przewińcie w dół do pogrubionego na fioletowo tytułu)

Jałowa gadka:
Panuje takie powszechne przekonanie, że książka (i ogólnie słowo pisane) to forma artystyczna najbardziej intelektualnie 'ważna'. Że czytanie książek to zajęcie dla osób naturalnie inteligentnych, w związku z czym zagłębianie się w lekturze o dobrze poprowadzonej narracji i alegorycznym przesłaniu zapewnia  drogę do intelektualnego zbawienia.
Nie sposób się nie zgodzić, że wielcy pisarze tworzyli, i wciąż tworzą, dzieła tak wybitne, że aż nieprawdopodobne; stworzone w sposób który sugeruje nieziemski, zesłany od Wyższej Siły talent lub długie lata pracy nad tekstem. Jako wielka fanka literatury rosyjskiej mogę jedynie rzucić kilka tytułów ('Mistrz i Małgorzata', 'Bracia Karamazow', 'Lolita'), a pewnie natychmiast zaczaicie o co chodzi.
Książki są, były i będą najpiękniejszą, moim zdaniem, formą przekazywania dorobku kulturowego i naukowego, niech to będzie jasne. Dzisiaj jednak chciałam poruszyć kwestię innej roli książek- moim zdaniem BARDZO niedocenianej.
Zanim jednak przejdę do sedna i pozycji na dziś: zdjęcie ze ściany biblioteki w New Jersey:


(odrobina patosu jeszcze nigdy nikogo nie zabiła.)

O czym było? Aha. Chodzi mi o to, że książki, tak jak głupie filmy, tak jak gazeta 'Cosmopolitan',  tak jak gry na komórce,  mogą również służyć za odmóżdżający czasoumilacz. Tak jak nie ma nic złego w oglądaniu 'Rozmów w Toku' po pracy, tak nie ma też nic złego z czytaniu po pracy 'Zmierzchu'. Jesteśmy zmęczeni, chcemy się po prostu zrelaksować i bez stresu oddać mało męczącej rozrywce.
'Rozmów w Toku' raczej nie można zaliczyć do gatunku poważnych programów publicystycznych. Tematyka odcinków jest raczej luźna (' mam 16 lat i spałam z 200 facetami'), a wtedy kiedy nie jest luźna ('mam dzieci z księdzem') to Ewa prowadzi rozmowę w bardzo casualowy sposób. Widzowi trudno jest uwierzyć w wiarygodność postaci ze względu na bzdury jakie zdarza im się wygadywać, ale ogólne wrażenie jakie program pozostawia jest pozytywne: wydaje nam się, że dowiadujemy się czegoś o życiu innych ludzi i społeczeństwa w ogóle wzbogacając swoje życie o nowe informacje.
Co nie jest prawdą, bo program nie wzbogacił naszego życia w żaden sposób. Dostarczył nam jedynie rozrywki na 50 minut.
Jeśli oglądamy 'Rozmowy w Toku' przez 50 minut nikt nie ma prawa się do nas przyczepić. Jeśli sięgamy na te 50 minut po 'Księżyc w Nowiu' ,na ten przykład,  NIEUCHRONNIE narażamy się na podśmiechujki i mało fajne etykiety.
Bardzo mnie to irytowało kiedy byłam w trakcie czytania Sagi. Długo broniłam się przed sięgnięciem po Zmierzch, przede wszystkim dlatego, że jestem ogromną fanką Harrego Pottera, a w internecie pełno było głosów, że Zmierzch to nowy HP. Denerwowało mnie to, więc trzymałam się od wampirów jak najdalej.
Aż w końcu któregoś dnia moja koleżanka ze studiów dostała na urodzin pierwszą część właśnie. Jako jedna z tych osób, które czytają książki na tyle rzadko, żeby uważać, że jeśli lektury w szkole były nudne, to wszystkie książki muszą być- po prostu mi ją oddała.
I wpadłam. Szczęśliwie dla mnie, że nie byłam w trakcie sesji ani niczego podobnego. Tydzień później zamykałam ostatnią część. Ludzie pytali- co robiłaś w weekend? Czytałam 'Zmierzch'.
I wtedy padało ( bo byłam wtedy w Anglii): 'Oh, Twilight? Ok'. I tyle. A potem już nigdy nie dzwonili.

Czy lektura zmusiła mnie do refleksji? Nie. Za to  świetnie się bawiłam.
Każdy z nas ogląda głupie filmy i seriale w telewizji, po prostu dla relaksu. Czytanie mało ambitnych książek w tym samym celu nie powinno być- a jest- powodem do dyskryminacji. Czytanie Harlequinów też nie powinno.

 Rekomendacja na dziś:

Zbiór opowiadań : Stephen King- Wszystko jest Względne

Nie zaliczałabym Stephena Kinga do autorów pokroju Stephanie Meyer, ale też i nie do autorów pokroju Garcia Marquez-a.

To jeden z tych pisarzy, których moim zdaniem czyta się ciągiem (książka po książce), a potem ma się ich dość na parę lat. Tak jak John Grisham i Harlan Coben. Sekret polega na tym, że świetnie potrafią wciągnąć czytelnika w fabułę, więc kończąc jedną książkę chcemy więcej. Sięgamy po następną i następną ale po czwartej mamy już dość prawników i rozpraw sądowych (Grisham) czy zawikłanych, rodzinnych zbrodni (Coben). Jeśli miałabym wybrać słowa-klucze dla Kinga byłyby to : pick-up, przedmieścia i supermarket. Tak po amerykańsku.

Dlaczego sięgnęłam po 'Wszystko jest Względne'? Bo zobaczyłam w kinie 1408, film o ziomku, który melduje się w hotelu w którym ponoć straszy.  Podchodzi do duchów nieco sceptycznie, jednak to co zastaje  w hotelowym pokoju zmusza go do zmiany nastawienia.

Fabuła nie jest skomplikowana, ale film spodobał mi się na tyle, że postanowiłam sięgnąć do źródła inspiracji scenarzysty. Okazało się, że było nim  opowiadanie Kinga z tomu 'Wszystko jest Względne' właśnie.
Kupiłam książkę i rzuciłam się konkretnie na to jedno opowiadanie. Było mega przeciętne, a poza tym miało tylko 40 stron. A dla osoby, która opowiadania czyta sporadycznie jest to zdecydowanie za mało.
Dzięki Bogu nie wydałam tych 32 złotych na darmo, bo w książce jest jeszcze 13 innych opowiadań różnej długości. Wszystkie oscylują wokół tematyki kryminalno-paranormalnej. Muszę przyznać, że niektóre są BARDZO w porządku.
Niektóre opowiadania faktycznie są mroczne. 'Siostrzyczki z Elurii' magicznie przerażające, przy 'Jeździe na Kuli' biło mi serce i prawie się poryczałam. Kilka z nich czytałam więcej niż dwa razy- ot tak dla zabawy.
Ja generalnie lubię dekadenckie klimaty i złe zakończenia. Happy Endy mnie drażnią, bo zazwyczaj to ich właśnie należy się spodziewać. We 'Wszystko jest względne' panuje zdrowy balans między złem a dobrem z lekką przewagą zła co w literaturze zawsze mnie cieszy.
Sam tytuł jest intrygujący.. 'Wszystko jest względne'. Wszystko czyli co? Granice strachu?


Ogólnie King jest spoko. Idealny do samolotu albo na plażę. Kiedyś  pamiętam musiałam czekać na lotnisku 15 godzin  i od śmierci z nudy uratowało mnie 'Blaze' Kinga. On tę książkę napisał pod pseudonimem Richard Bachman, że niby ta jego wczesna faza twórczości to nie był on tylko jakieś nie wiem.. alter ego.


Na wakacje myślę, że tomik jest tip-top. Żeby za dużo nie czytać, bo to wiadomo wakacje. Wtedy spokojnie czytamy sobie opowiadanko i z czystym sumieniem idziemy na wieczorną imprezę w beach barze.


PS. Byłabym wdzięczna za polecenie dobrej biografii.



0
Share
Lubicie uzależnić się od serialu? Ja też. Problem w tym, że dzięki dobrodziejstwom internetu  łatwo się nimi znudzić. I nawet jak zaczniemy oglądać 'Gotowe na wszystko' od początku to przy szóstym sezonie nie idzie wytrzymać. Już zaczynamy mieć dość Susan czy Paula Younga albo (co gorsza) przejmować ich zachowania.
Ja tak właśnie miałam.
Zaczęłam oglądać 'Gotowe na wszystko' jakoś w październiku zeszłego roku. Teraz jestem na początku ósmego, czyli ostatniego, sezonu. Już trochę się uspokoiłam, ale był taki okres, kiedy oglądałam po parę odcinków dziennie (tak się składa, że było to wtedy kiedy pisałam licencjat- studenci mnie zrozumieją) i zauważyłam, że biję ludzi jak do nich mówię. Zupełnie jak Gabi która notorycznie leje swojego męża Carlosa. Coś mówię i SMACK po ręce. Zupełnie nad tym nie panowałam. Ludzie mówią- nie bij nas, co się z tobą dzieje, czemu nas ciągle bijesz? A ja nie wiedziałam czemu, aż uświadomiłam sobie, że przyszedł czas na odwyk.

Powoli wychodzę na prostą, dziękuję, ale musiałam zacząć szukać nowych seriali bo wiem z doświadczenia, że nie da się napisać licencjatu bez przynajmniej czterech tytułów do oglądania w 'przerwach'. I to nie może być broń Boże film czy książka, to musi być serial. Bo dla spokoju ducha każdego studenta niezbędne jest poczucie bezpieczeństwa, czyli świadomości, że po skończonym odcinku jest więcej.
Jak skończy się film to nie ma przeproś- wracamy do podręczników.A książki? Jak można zaczytywać się w fikcji jeśli mamy cały stos zaległych lektur obowiązkowych? Bez sensu.
A serial? Zwłaszcza taki który już pareśtam sezonów ma a my dopiero zaczynamy? To niezbędnik w życiu każdego studenta.

Dlatego dziś pozwólcie, że przedstawię Wam
GIRLS - serial produkcji HBO.


Girls to 20-30 minutowe odcinki. Kamera śledzi losy czterech dziewczyn które skończyły studia i próbują jakoś dać sobie radę w Nowym Jorku. Naturalnie mieszkają na Brooklyńskim Williamsburgu i gonią marzenia które nie chcą się spełniać.
Jestem pewna, że wielu osobom serial nie przypadnie do gustu ale ja oszalałam z paru względów.
Po pierwsze  byłam i jestem na identycznym etapie w życiu co 'dziewczyny'. Wyprowadziłam się do Londynu jak miałam 19 lat, zamieszkałam ze znajomymi w obskurnym mieszkanku za które musiałam płacić tyle co za apartament w centrum Warszawy. Wszyscy zaczynaliśmy studia na niezłych szkołach i byliśmy przekonani, że zrobimy szalone kariery a w międzyczasie rzuciliśmy się w wir romansów z mniej lub bardziej przypadkowymi ludźmi w poszukiwaniu tego jedynego/ tej jedynej w jedenasto-milionowej społeczności miasta. Trzy lata później zatrzymujesz się i pytasz? No i? Co teraz?
Po drugie uwielbiam niewymuszony dialog. Lubię podsłuchiwać rozmowy bohaterów zamiast ich słuchać. Lubię dowiadywać się o ich osobowości z mimiki twarzy. W 'Girls' wydaje mi się, że dziewczyny mówią dokładnie to, co każdy z nas kiedyś pomyślał. Ponownie (kocham wracać do tego motywu) oglądasz i krzyczysz
' MAM TAK!'
Po trzecie, bohaterki nie są idealne. I nie w sensie, że obżerają się ciastem jak mają depresję ale mimo wszystko zachowują idealną figurę, jak to jest w większości seriali. W większości seriali nawet jak ktoś jest tą 'brzydką postacią' to i tak jest ładniejszy i szczuplejszy niż przeciętny człowiek. W 'Girls' jest inaczej. Hannah, główna bohaterka, jest postury której w telewizji brak. Ma duże uda, kompletny zanik biustu i nieumięśnione, wylewające się ramiona. Nie maluje się i nie potrafi uczesać. Nosi ubrania, które absolutnie nie podkreślają walorów jej figury. I ma dwa podbródki.


Dlatego tak łatwo ją polubić. Przecież my też siedzimy w domu w dresie prawda? Nie chillujemy się na kanapie w szpilkach i obciskających rajtach jak Marysia z M jak Miłość. Siedzimy w dresie z palmą na głowie. I zczajamy znajomych na fejsie umierając z zazdrości.
W ogóle wydaje mi się, że serial nieźle pokazuje logikę dziewczyn ze średniej klasy.
Choć nie jest to serial tylko dla dziewczyn, don't get me wrong. Traktuje o młodych ludziach ogólnie.
Co ciekawsze Hannah  w 'realu' jest twórczynią serialu i osobą odpowiedzialną za scenariusz odcinków.Taki 'fun fact' na koniec.

Generalnie polecam te krótkie seriale HBO. Oni, tak jak ja, bardzo lubią Nowy Jork. Jak znajdziecie chwilę, zerknijcie też na 'How to Make it in America'. Kiedyś naskrobie o nim więcej.

4
Share
Ostatnio na nowo odkryłam dobrodziejstwa wypożyczalni DVD. Jak już zdarzyło mi się wspomnieć po bardzo intensywnych trzech latach nauki i pracy wróciłam w rodzinne strony i oprócz aktywnego szukania źródła zarobku, staram się po prostu nie zwariować.
Wczoraj poszłam więc do wypożyczalni i zgarnęłam trzy filmy o nieznanych mi tytułach.
I wła la!


WYŚNIONE MIŁOŚCI to kanadyjski film młodego aktora i reżysera Xaviera Dolana. Na dobrą sprawę w filmie Dolan jest i aktorem i reżyserem, świetnym i w jednej i drugiej roli.


To kolorowa i eteryczna opowieść o dwójce przyjaciół, którzy  poznają Nico - przebojowego i charyzmatycznego chłopaka. Jednego z tych o których mówisz 'Boże jaki przebojowy i charyzmatyczny człowiek!'.
 Nico w subtelny uwodzi zarówno Marie jak i Francisa balansując na granicy homo i heteroseksualizmu. Niezdrowa rywalizacja o chłopaka ze snów wstrząsa na chwilę ich przyjaźnią co obserwujemy za pomocą bezbłędnej gry aktorskiej. Drobnych gestów, obgryzionych paznokci, zmarszczonego czoła.

Narracja jest przerywana 'zeznaniami' ludzi którzy opowiadają o własnych zawodach miłosnych, chłopakach i dziewczynach którzy w jakiś sposób zamieszali im w życiu. Ależ jakie prawdziwe są te historie! Słuchasz i mówisz- Jezus Maria! To przecież ja!

Ten film mi się podobał chyba przez moją dziką fascynację miłością, złamanym sercem i nieodwzajemnionym uczuciem. A tego jest w 'Wyśnione Miłości  całe mnóstwo. c-a-ł-e m-n-ó-s-t-w-o.
Taka historia nieprawdziwa ale prawdziwsza niż inne. Wyciska esencje z młodzieńczego poszukiwania miłości. A co jest ważniejsze jak masz dwadzieścia-parę lat? Nic, ta miłość właśnie! Miłość! Love!

Tylko, że ta miłość nie jest taka wymuskana jak komediach romantycznych. Jest seks z kimś z kim nie chcemy, chłopak, który kiedyś się podobał a teraz już niekoniecznie i teraz nie wiadomo co z nim zrobić- tego typu akcje. Życiowe akcje.

Zajebiste jest też to, że film jest po francusku. Ja uwielbiam filmy w językach których nie rozumiem. Wtedy więcej uwagi poświęcam aktorom, widzę jak ciężką pracę wykonują, kto jest dobry a kto nie. Mieszkałam parę lat w Wielkiej Brytanii i Stanach więc chcąc nie chcąc ten angielski stracił trochę na egzotyce. Ale francuski jak najbardziej nie. I to jest ten kanadyjski francuski, nie ten ą żą pą, ale taki jakiś bardziej ludzki francuski.



Wiadomo, nie jest to film akcji. Komuś kto ma ochotę na 'Transformersów 3" pewnie się nie spodoba, bo to jeden z tych raczej powolnych filmów gdzie atutem jest gra kamery, kolory, stroje i mimika aktorów.
Nie polecałabym puszczać w trakcie hucznej imprezy. Wtedy lepiej puścić 'Step up 2', chociaż soundtrack w 'Wyśnione Miłości'  jest bezbłędny. Ale raczej na posiadówkę na kanapie z winem.



0
Share
Czy jest lepszy czas żeby zacząć blogować niż czarna wizja końca studiów i frustrujące bezrobocie?
Wątpię.
Skończył się czas sielanki, biegania po londyńskich barach i rozkoszowania się deszczem. Teraz na łonie natury w rodzinnych stronach  z dala od znajomych, natomiast w samym środku lasu mogę wreszcie oddać się słodkiemu zajęciu BLOGOWANIA.

Książka jaką wam dzisiaj polecę jest dla mnie oczywistym wyborem z kilku względów.
1) Od czasu jej przeczytania  nie trafiłam na inną którą pożarłabym w takim tempie i z takim zaangażowaniem.
2) Po przeczytaniu w przypływie emocji zarezerwowałam bilet do Bangkoku. Dzisiaj przygotowuję się do samotnej podróży po Azji i umieram ze strachu.
3) Zakochałam się w głównym bohaterze. I mówię poważnie- wpadłam po uszy. Nie zdarzyło mi się to od czasów 'Przeminęło z Wiatrem', kiedy oszalałam na punkcie Ashleya. I o ile Ashley był (mówiąc bez wulgaryzmów) z lekka zamulony, tak Richard to odważny, wyluzowany ziomek.

Na moją kopię natrafiłam w jednym z charity shopów na londyńskim Angel. Kosztowała mnie jedynie 1.99 funta, a kupiłam ją ze względu na różowo, żółto, pomarańczową okładkę. Ja lubię ładne okładki a brytyjskie książki lubią być oprawiane w taki fajny, matowy papier... no ale, do meritum

O czym mówię?
Książka na ten tydzień to: ALEX GARLAND- THE BEACH, polski tytuł: NIEBIAŃSKA PLAŻA
( I tutaj sugeruję  tym którzy dadzą radę przeczytać po angielsku aby zdobyli oryginał. Nie jest napisana mega trudnym językiem, jednak narracja jest pierwszoosobowa i na tym chyba polega jej sukces. Richard, główny bohater, opowiada historię w tak specyficzny, niewymuszony, naturalny sposób, że boję się że tłumaczenie może tylko zepsuć efekt)


(to nie moja okładka, ale na dobrą sprawę równie ładna)

Na pewno kojarzycie film z Leonardo DiCaprio o tym samym tytule?
Leo wybiera się w podróż do Tajlandii i z dwójką Francuzów trafia na niebiańską wyspę do osady w której grupa ludzi mieszka w idealnej niemal komunie. Obok plantacji marihuany.
Niby fajny film, niby nieźle się ogląda ale przysięgam na Boga nie oddaje atmosfery backpackingu, plażowej swobody, wakacyjnej miłości, zazdrości i rywalizacji ani w jednym procencie tak przekonująco jak robi to  Garland.
Ja w życiu nie byłam w Tajlandii a czułam zapachy, piasek pod stopami, ból głowy po przepitej nocy . Czułam wszystko to co Richard.  W sumie jest mi trudno powiedzieć co takiego jest w tej książce. Niby zwykła podróżnicza opowieść. Ale to chyba ta lekkość pióra, która sprawia, że faktycznie wydaje nam się jakbyśmy słuchali opowieści młodego chłopaka. I przeżywamy to w taki sam sposób jak on- bez patosu, wzniosłych opisów przyrody, filozoficznym dywagacji.  Takie drobne szczegóły,  jakaś wymiana spojrzeń z dziewczyną, bezsenność, smród spoconego ciała. To wszystko w tej książce sprawia, że czytamy i chcemy wykrzyknąć 'Ja też tak mam!', ' mam to samo!'.

Nie jest to książka która ma cztery ukryte dna i wymaga dogłębnej analizy. Fani pozytywistycznej literatury nie znajdą tu tego, czego prawdopodobnie szukają w książce: rozprawki o wszystkich aspektach życia i śmierci z technicznej, teologicznej i realistycznej strony.
Znajdą natomiast rozprawkę o życiu z perspektywy młodego, inteligentnego chłopaka który szuka i wydaje mu się, że znalazł tylko po to, żeby stracić.
Brakuje mi po polsku słowa które idealnie określiłoby tę książkę. Po angielski powiedziałabym 'pure entertainment'. Ona po prostu 'entertains'.

Zabawia? Rozrywka? Nie, to nie pasuje. Ona po prostu sprawia że czas spędzony na czytaniu jest przyjemnością która nie wymaga dużo intelektualnego wysiłku ale też i nie ogłupia jak 'Zmierzch". Zmierzch czytałam z przyjemnością ale i z lekkim zażenowaniem. The Beach czytałam z przyjemnością i zachwytem. Nad niewymuszonym talentem autora.
POLECAM


Czytaliście? Koniecznie dajcie znać co sądzicie!
PS: Jestem z tych, którzy jak już wpadną, to jak śliwka w kompot. Mam cały zapas literatury podróżniczo- backpackerskiej do polecenia. Jeśli spodoba Wam się ten gatunek, piszcie a chętnie się podzielę :)

0
Share
Nowsze posty Strona główna

Facebook

W co się gapić

O mnie

Moje zdjęcie
w-co-sie-gapic
Jeśli wam się nudzi i na szybko potrzebujecie czegoś, co urozmaici wam wolny czas, dobrze trafiliście. Rekomendacje dla ludzi. Chcesz się ze mną skontaktować? To super- pisz: w.co.sie.gapic@gmail.com
Wyświetl mój pełny profil

Obserwuj mnie

Popular Posts

  • Film dokumentalny na dziś: Catfish
    Dla tych, którzy na co dzień wolą fikcję w różnych postaciach, film dokumentalny może wydawać się nieco przynudnawą formą artystyczno- repor...
  • Przyjemny dokument na dziś: Twinsters (2015)
    Kochani. Ko-cha-ni. Dzisiaj wracam do dokumentów z gatunku POP czyli coś dla wszystkich którzy zaczynają przygodę z dokumentem i nie wiedz...
  • Bardzo drogi serial na dziś: The Crown
    Poszukiwania nowego serialu nie są łatwe, szczególnie w czasach w których serie często wypuszczane są 'na raz'. Serial idealny powin...

Kategorie Rekomendacji

Dokument Fabuła książka motywacja serial Śmieszne
Obsługiwane przez usługę Blogger.

Subskrybuj

Posty
Atom
Posty
Komentarze
Atom
Komentarze

Blog Archive

  • ►  2017 (1)
    • ►  stycznia (1)
  • ►  2016 (6)
    • ►  grudnia (1)
    • ►  listopada (3)
    • ►  sierpnia (2)
  • ►  2013 (6)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  maja (2)
    • ►  marca (3)
  • ▼  2012 (13)
    • ▼  sierpnia (5)
      • Motywacyjny wykład na dziś: Steve Jobs na graduacj...
      • Dwa filmy z Paulem Schneiderem na dziś: 'Dziewczyn...
      • Film dokumentalny na dziś: Catfish
      • Film na dziś: The Wackness
      • Panika
    • ►  lipca (3)
      • Serial na dziś- W garniturach (Suits)
      • Książki na wakacje- 'Żona podróżnika w czasie' i '...
      • Była przerwa ale...
    • ►  czerwca (5)
      • (Auto)biografia na dziś- Z głowy
      • Zbiór opowiadań na dziś- Wszystko jest Względne
      • Serial na dziś ( i jutro) - The Girls
      • Film na dziś- Wyśnione Miłości
      • Książka na dziś- Niebiańska Plaża
Copyright © 2015 W co się gapić

Created By ThemeXpose | Distributed By Gooyaabi Templates